Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/233

Ta strona została przepisana.

od lazurowej jego barwy; czuje powietrze tak miękko podkładające swą płynną wiotkość pod jego skrzydła, tak go bacznie i lekko niosące; widzi drzewa, które są gajem i chronią się od gorąca we własną cienistość — i drzewa nagie, wysokie, i coś sobie samotnie podniebnym wierzchołkiem szepczące, i drzewa zabawne otyłością, i drzewa, niby kochankowie szczupli, sposobni do zwartszych uścisków, i drzewa o korze pachnącej i niespożytych owocach; widzi i kwiaty wielkie jak drzewa, i kwiaty wyrastające z kamieni, i głazy o barwie kwiatów, i kwiaty podobne do amfor, o wodzie wiecznie zdroistej... I widzi morze do mgły lazurowej podobne, morze, które widywał był i dawniej, ale czuł je wówczas jako nieprzytomną chęć polatywań i śpiewu: a teraz pojął oną lazurowość, która tak właśnie morza toń przenika, jak on, Ptak, jest żywem i wolnem przeniknięty chceniem. A nie jest to chcenie cierpką żądzą, która rzecz swoją dopiero ima, ale wykwita ono w nim jednocześnie i jako stan upojny i jako treści onegoż zjawa; rodzi się ono, i w tym samym momencie rodzi się też wypełniająca je rzeczy chcianych widomość: niebo nigdy nie chmurne, o przejrzystości bezdennej, i morze do mgły lazurowej podobne, i gór samotność, i drzew ekstaza gorąca, i piór ukochanej złotość... Widzi ją, tę swoją ukochaną, której nie znał, gdy byli razem,