Strona:PL Leopold Blumental Sherlock Holmes w Warszawie.pdf/11

Ta strona została uwierzytelniona.

tę szklankę ze stołu i buch!. na ziemię. Nie widziałam go jeszcze takim…
— I cóż… przeprosiwszy, poszedł po bilety?
— Nie!.. przeprosił… ale uparł się… Powiada nagle: „nie cierpię Włoch, nie cierpię Szwajcaryi, nie cierpię podróży… Jedziemy do Warszawy!“ Zdziwiłam się, bo nigdy nie mówił, że podróży nie lubi… Przeciwnie cieszył się, że zobaczy Włochy i Szwajcaryę… I naraz taka zmiana usposobienia. To było po raz pierwszy… Potem podobne ataki zdarzały mu się nieraz…
— Kiedy po raz pierwszy?
— Po przyjeździe do domu.
Sherlock zapalił papierosa:
— Państwo mieszkacie stale w Warszawie?
— Tak jest… Po przyjeździe do domu pierwszy atak we trzy tygodnie. Skrzyczał strasznie służącą…
— Powód?
— Zawieruszył się list Mamy.
— Cóż go tak rozgniewało?
— Właśnie… zuchwalstwo służącej… Przychodzę… Szwajcar mówił mi: listonosz przynosił list do Pani… Gdzie list?.. Na górze… Pędzę po schodach… Myślę: list od kochanej Mamy — może obiecuje przyjechać… Pytam męża… powiada: „A, tak… list był… położyłem na stole w jadalnym..“ Szukam w jadalnym… niema… Niema nigdzie… Mój mąż dzwoni na Wikcię. „Gdzie położyłaś list dla Pani?“ Dziewczyna na to: „Jaki list? Żadnego listu Pan mi nie dawał.“ Mój mąż: „Jeżeliś zgubiła, to przynajmniej nie kłam.“ Moja Wikcia zaperzyła się: „Ja nie kłamię… Pan sam zgubił… Pan mi nie dawał.“ I nuż zaklinać się na wszystkie świętości. To zapieranie się w żywe oczy wyprowadziło męża mojego z równowagi. Począł nogami tupać, krzyczeć: „List musi się znaleźć!“ Wikcia moja też harda. Więc