Strona:PL Leopold Blumental Sherlock Holmes w Warszawie.pdf/22

Ta strona została uwierzytelniona.

— Kto ona? — szepnąłem do Holmesa.
— Zaraz się dowiesz!
Winda uniosła nas na trzecie piętro. We troje podeszliśmy do drzwi numeru 44-go. Holmes ze złośliwym uśmiechem otworzył drzwi i grzecznie usunął się na stronę, puszczając przodem okazałą damę w kapeluszu z czerwonem piórem.
I nie zdążyłem jeszcze przestąpić progu, kiedym usłyszał dźwięczny okrzyk: „Mama!“
Za chwilę byłem widzem czułej sceny. Pani Klotylda obejmowała matkę i płakała z radości. Ludwiczek nieco blady z radosnego wzruszenia całował rączki teściowej. Holmes ostrożnie obwijał w pled pinczerka. A pani Grzmotnicka, sapiąc, mówiła: „Kochane dzieci! jak ja was szukałam!.. jak ja was szukałam!.. Panie Holmes! niech-no Pan tylko ostrożnie dotyka Filusia, bo bardzo nerwowy.“
Zjedliśmy kolację w głównej sali hotelu w sześcioro (licząc w tem Filusia). Przy kolacji piliśmy dwadzieścia razy zdrowie genialnego Holmesa. Pani Klotylda, jej matka i Ludwiczek ściskali mu ręce przy każdym kieliszku. Pani Grzmotnicka przebrała nawet nieco miarę (trąbiła alasz kapitalnie), albo też była zmęczoną mocno po podróży: dość, że wcześnie udała się na spoczynek i zarządziła, aby Ludwiczek z Klotyldą też poszli na spoczynek, bo „zdrowia marnować nie należy w młodym wieku.“
Kiedyśmy zostali we dwóch, dostrzegłem, że Holmes jest jakiś kwaśny.
— Co ci jest? Czy nie jesteś zadowolony ze swego tryumfu?
— Owszem… ale ręka mnie boli… patrz, mam siniaki…
Pokazał mi rękę. Przeląkłem się?..