Strona:PL Leopold Blumental Sherlock Holmes w Warszawie.pdf/27

Ta strona została uwierzytelniona.

— Moja teściowa przyrzeka nie opuścić nas i proponuje obecnie wspólną podróż po Europie…
— Domyślałem się tego.
Dziękuję panu — syknął pan Ludwik przez zęby. — Dziękuję Panu za tę miłą scenę, którą miałem dopiero co na górze, kiedy indagowano mnie co do czerwonego pióra i kombinowano, zkąd pochodziły moje ataki w hotelach Szwajcarji i Włoch. Dziękuję Panu.
— Ale o co Pan mnie prosisz?
— Do djabła! o to, abyś Pan tak urządził — pamiętaj Pan, że żadnych kosztów żałować nie będę — żeby… żeby… ten stary grzmot sam pojechał do Krakowa.
Holmes zwiesił głowę rozpaczliwie, ręce opuścił bezwładnie i rzekł głucho:
— To… właśnie jest to jedno… czego nie mogę.
Pan Ludwik pięścią huknął w stół, aż talerze zabrzękły i ludzie przy sąsiednich stołach ciekawie zwrócili na nas oczy.
— Tfy! — splunął — i ten człowiek uchodzi za geniusza!..
A obrzuciwszy go pogardliwem spojrzeniem, jeszcze raz splunął, odwrócił się i — wyszedł.
Sherlock Holmes siedział nieruchomy i blady śmiertelnie.
Nigdy jeszcze nie widziałem takiej bladości na jego obliczu.
— Widzisz — wyrecytował — że jestem tylko zwyczajnym człowiekiem…
Na rzęsie lewego oka zakręciła mu się łza, którą dyskretnie otarł rękawem.
Wielki człowiek wstydził się swojej ludzkiej słabości.