Strona:PL Leopold Blumental Sherlock Holmes w Warszawie.pdf/7

Ta strona została uwierzytelniona.

wietrzył się… Otwarte drzwi od kuchni, które dostrzegłem przez korytarz, gdyś mi od frontu otworzył, upewniły mnie, że służąca wyszła tylko na chwilę… oczywiście po kogoś, co jest blisko, w podwórzu, więc po stróża…
W istocie wszystko było tak, jak mówił. Ale druga rzecz nie przestawała być cudowną,: odgadnięcie charakteru wizyty poprzedniej.
— I tu nie chcę na geniusza pozować — mówił Holmes. Nie sądź, żem spotkał kogoś na schodach. Powiedziałem ci wyraźnie: twój gość odszedł przed dziesięciu minutami. Nie później, bo byłbym go spotkał, wchodząc na górę do ciebie. Nie wcześniej, bo brał udział w twojej wieczerzy i na wewnętrznej stronie szklanki, która stoi wprost ciebie, para od herbaty nie ostygła jeszcze.
— Lecz zkąd wiesz, o czem mówiliśmy?!
— Po tej stronie obrusa, gdzie siedział twój gość, ułożony jest z pestek od wiśni herb Dawida — dwa przecinające się, wzajem odwrócone trójkąty. Rozmowa dotyczyła kwestyi syonistycznej — była gorączkowa — widać to z niewygasłych rumieńców na twojej twarzy… Twój gość ilustrował rozmowę, pokazując ci herb Dawidowy…
— Lecz zkąd wiesz, że to był semita?.. Mógł przecie rozmawiać ze mną aryjczyk…
— Widzę na twoim surducie zwieszający się na nitce guzik. Gdyby nitka oderwała się dawniej, guzik twój już odleciałby… Nie utrzymałby się. Z wątłości nitki i utrzymania się na niej guzika wnoszę, że guzik pół-oderwano ci dopiero przed chwilą. W tem miejscu zatem ujął cię twój oponent… To nie mógł być aryjczyk…
— A zkąd wiesz, że prędko nie wróci?..