Strona:PL Leopold Blumental Sherlock Holmes w Warszawie.pdf/9

Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc za chwilę zobaczymy tu panią Klotyldę… Nie wiesz, kto to taki?..
— Znałem cztery Klocie w Warszawie, lecz jedna jest rozwódką, a trzy są… pannami nie do wzięcia. Sądzę, że to nie żadna z tych czterech…
— Poznamy ją niebawem, bo, zdaje mi się, słyszę już jej kroki na schodach. O, dzwonią!
Służąca wniosła pięknie litografowaną kartę. Wyczytaliśmy na niej: „Klotylda Kłopotowska neé Grzmotnicka“
— Prosić!
Weszła młoda, ładna blondynka. Podeszła szybko do Sherlocka i gorąco ścisnęła mu ręce:
— Znam Pana z fotografii. Jakżem szczęśliwa, żeś Pan przyjechał… Tajemnica moja…
Tu zatrzymała się, spoglądając na mnie.
Sherlock rzekł:
— O, przy panu Belmoncie może pani śmiało mówić! To jest mój warunek, aby wszyscy klienci mówili o swoich tajemnicach wobec pana Watsona, albo pana Belmonta.
Blondynka rzuciła mi czarujący uśmiech, który oznaczał: ufam Panu. Siadła, a odsapnąwszy nieco, szybko mówić poczęła:
— Jestem wysoce nieszczęśliwa. Wyszłam za mąż z miłości. Mój mąż na pozór kocha mnie bardzo. Ale w życiu tego człowieka jest jakaś straszliwa tajemnica. Musi mieć na sumieniu jakąś zbrodnię. Od czasu do czasu ogarnia go lęk — niepokój… Nie może usiedzieć wtedy na miejscu… Zrywa się… z jednego miasta ucieka do innego… Obawia się, abym się czegoś nie dowiedziała… Pilnuje mnie… podejrzewa… Słowem, nic z tego nie rozumiem.