Strona:PL Lord Lister -03- Sobowtór bankiera.pdf/11

Ta strona została uwierzytelniona.
7

— Pokaż mi twoją rękę — rzekła cyganka mrugnąwszy okiem.
Przez chwilę w milczeniu spoglądała na wytworną wąską dłoń Rafflesa —
— Umrzesz jako człowiek bardzo bogaty — rzekła robiąc nad jego ręką kabalistyczne znaki. —
— On i tak posiada złota, ile chce — rzekł ktoś z gości. —
— Pseudo cyganka nie zbiła się tym z tropu. Przymrużyła oczy, jak zwykły to czynić chiromantki.
— Co widzę? Błękitny kwiat, kwiat szczęścia ale nie kwitnie on dla ciebie mój piękny panie. Będziesz miał piękną kobietę o złotych włosach, piękną jak anioł.
Przez chwilę mówiła jeszcze zabawiając całe towarzystwo swym żartobliwym tonem. Wszyscy tło czyli się dokoła niej.
— Przepowiedz i mnie moją przyszłość, stara czarownico — rzekł Montgomerry swym chrapliwym głosem. Ujęła jego rękę.
— O, co widzę? — krzyknęła nagle — biedny starcze, ukryj twą twarz! Szczęście twoje jest już w grobie. Sroży się burza i wieje wściekły wiatr. Światło księżyca pada na próżną kasetę... Klejnoty...
— Co to ma znaczyć? — przerwał przerażony lord.
— Ależ lordzie — rzekł stary lekarz upakajająco — nie będzie pan wierzył w tego rodzaju głupstwa? Toż to było by szaleństwo.
— Ale list, który dostałem... Co zadziwny zbieg okoliczności!
Kilka osób skupiło się dokoła przerażonego bankiera. Poradzono mu wreszcie, aby zeszedł do podziemi przekonać się.
Cały orszak udał się do piwnicy... Dwaj lokaje poprzedzali go, niosąc w ręku kandelabry... Mówiono przyciszonym głosem.
Gdy stanęli przed okutymi drzwiami — lord Montgomerry wyjął z kieszeni klucz. Napróżno jednak starał się otworzyć drzwi... Pot wystąpił na jego czoło.
— Pan pozwoli, może mnie się uda — rzekł Lister
Klucz nie przekręcał się w zamku.
Inni mężczyźni również próbowali sił bez rezultatu.
— Może drzwi są otwarte? — zawołała jedna z kobiet.
Młody porucznik nacisnął na klamkę. Drzwi ustąpiły natychmiast. Goście wtargnęli do środka...
— Prędzej światła!.... — krzyknął blady jak trup lord Montgomerry.
Krzyk podobny do krzyku zwierzęcia, któremu łup odebrano, wydarł się z jego piersi... Na widok otwartej kasety lord załamał w rozpaczy ręce. Oczy mu wyszły z orbit. Nie mógł wydobyć z siebie ani słowa. Światło kandelabrów padało na leżącego na podłodze bez ruchu detektywa.
Damy krzyczały z przerażenia. Niektóre osunęły się zemdlone w ramiona stojących obok mężczyzn. Mężczyźni spoglądali na siebie w zdumieniu, nie mogąc jeszcze zdać sobie sprawy z tego, co się stało. Daisy zbliżyła się drżąc do kasety... Włożyła rękę do jej wnętrza:
Naszyjnik! — zawołała — Mój naszyjnik skradziony!
Zamknęła oczy i byłaby upadła na ziemię, gdyby nie podtrzymał jej Raffles.
— Okradziono mnie — wołał lord w rozpaczy — Zabrali mi naszyjnik wartości conajmniej pół miliona funtów!
O mało nie popłakał się z wściekłości. Obydwaj lokaje z kandelabrami wzniesionymi wysok o nad głowy — wyglądali, jak dwa słupy soli.
— Kanalie! — krzyczał lord. — Tak spełniacie swoje obowiązki?
— Milordzie, szepnął James trzęsąc się ze strachu i jąkając.
— Milcz, pijaku — zawołał jego pan — Razem ze swym towarzyszem mieliście pilnować wejścia do podziemi! Tchórzu podły!
W porywie złości wyrwał z jego rąk ciężki bronzowy kandelabr i rzucił go w kierunku służących. Na szczęście nie trafił, gdyż w przeciwnym razie nie uszliby z życiem.
Lord zbliżył się do okna: z głuchym szczękiem upadła na ziemię podpiłowana krata.
— Zapalcie światło — rzekł lord Montgomerry opadając bezsilnie na krzesło.
— Złodzieje widać weszli przez okno — rzekł ktoś z obecnych.
— To jasne — odparł Raffles obojętnie — Wystarczy spojrzyć na kraty.
Wszyscy zbliżyli się do okien. Raffles, tłumiąc śmiech udawał współczucie dla lorda, który wydawał się zupełnie przybity tym wypadkiem.
W tym samym czasie, Jimm, ile sił w nogach, biegł aleją pałacową w kierunku szosy. Podkasał kobiecą spódnicę i sadził długimi krokami.
W rowie znalazł staruszkę w tej samej pozycji, w której ją zostawił.
— Wstawajcie, matko! — zawołał tarmosząc ją rzetelnie. — Komedia skończona. Odnoszę ci twoje szmatki...
Przeciął sznury, którymi była skrępowana i wyjął knebel z ust.
Ściągnął z niej swą marynarkę i palto.. Stara trzęsła się z zimna i przerażenia. Przyłożył jej do ust butelkę z wódką... Wyjął z sakiewki złotą monetę, jedną ze skradzionych i wręczył ją starej.
Zarzucił na plecy marynarkę i pędem pobiegł dalej w kierunku miasta...
Stara, trzęsąc głową, skierowała się w stronę pałacu.
Goście, którzy tłumnie towarzyszyli lordowi Montgomerry do podziemi, wracali właśnie z powrotem na górę. Młody ziemianin, ten sam, który dyskutował z lordem Hoensbrookiem na temat spirytyzmu, znów znalazł się u jego boku:
— Jak pan sobie tłumaczy niezwykłą przepowiednię cyganki? — zapytał.
— Zdarzają się na ziemi i niebie takie zjawiska, o których się nie śniło filozofom — odparł Raffles, wzruszając ramionami.
— Niestety — rzekł ziemianin — Widzę, że i pan lordzie, wierzy w spirytyzm...
— I czy nie mam w tym racji? — odrzekł — Żadnymi logicznymi uzasadnieniami nie wyjaśni pan wiedzy, którą niewątpliwie posiada ta kobieta.
W westibulu, goście natknęli się na cygankę:
— Ależ to nie ta sama! — wykrzyknął ktoś ze zdumieniem. — Tamta była młodsza i o wiele przystojniejsza!.
— Jak się to stało? — zapytywano lękliwie.
— Cały dom jest zaczarowany — szeptała służba, żegnając się pobożnie. Zasypywano staruszkę pytaniami.