Strona:PL Lord Lister -03- Sobowtór bankiera.pdf/14

Ta strona została uwierzytelniona.
10

Montgomerry zadrżał. Spojrzał na mówiącego błędnym wzrokiem:
— Ale jak pan wytłumaczy wówczas zniknięcie banknotów?
— Miała spólników, którym musiała zapłacić — brzmiała zimna odpowiedź.
— A list włamywcza Rafflesa?
— On był owym spólnikiem.
— Zejdźmy raz jeszcze do podziemi, żeby zbadać sprawę na miejscu — zaproponował lord nie posiadając się ze złości.
Zeszli ze schodów. Montgomerry zaciskał pięści w bezsilnej wściekłości. Z ust jego padały przekleństwa.


∗             ∗

Inspektor Baxter mierzył wielkimi krokami gabinet lorda.
— Przypuśćmy, milordzie, że żona pańska jest niewinna. Skąd w takim razie Raffles mógł wiedzieć, że w pańskim ręku znajduje się klejnot rodzinny Bassingów?
— Mógł się dowiedzieć od jubilera, któremu dałem klejnoty do pnaprawy. Ale to przypuszczenie należałoby, zdaniem moim odrzucić.
— Na wszelki przypadek, możemy roztoczyć obserwację nad sklepem... Może złodziej uda się tam, aby sprzedać naszyjnik. Jak się nazywa ten jubiler?
— Harry Veilchenstein, Londyn, Wategate Street 35... Ale to zupełnie niemożliwe... Szkoda nawet się posuwać po tej linii. Czysta strata czasu.
Zapukano do drzwi: wszedł mały chłopiec, niosąc list, zaadresowany do Baxtera. Na kopercie skreślone były dodatkowo słowa: posłaniec nieopłacony.
— Może to jakieś ważne rewelacje? — rzekł ucieszony Baxter, wręczając chłopcu wynagrodzenie za drogę — Czy kazano ci czekać na odpowiedź, mój chłopcze?
— Nie — odparł mały. Wziął napiwek, podziękował i zniknął za drzwiami.
Detektyw rozdarł kopertę. Wypadł z niej list pisany na czarnym papierze. Żyły nabrzmiały mu na czole w miarę czytania. Zaklął siarczyście i zmiął list.
— Czy mogę przeczytać? — zapytał lord.
— Proszę — odparł policjant.

Drogi Baxterze!

Dowiedziałem się przypadkiem, że pragnie pan zawrzeć ze mną bliższą znajomość. Ponieważ ja żywię w stosunku do pana te same zamiary, proponuję panu spotkanie.
Będę pana oczekiwał dziś o godzinie 5 po południu w kawiarni Waterloo, przy Waterloo Street.
Do rychłego zobaczenia. Z prawdziwym szacunkiem

John C. Raffles.

— Co za bezczelność! — mruknął lord — Czy naprawdę uda się pan na to spotkanie?
— Oczywiście... Muszę mu wreszcie położyć rękę na karku!
Wyciągnął zegarek:
— Pociąg odchodzi za dziesięć minut... Dowidzenia!
Jak piorun wypadł z pokoju i pomknął na stację.

Sprytny manewr

Harry Veilchenstein siedział w pokoju za sklepem i przez lupę oglądał poszczególne kamienie, wyjęte z starożytnych cennych naszyjników artystycznej roboty. Pełnym miłości ruchem gładził cenne diamenty. Przesunął dłoń po swej łysej czaszce. Jego pergaminowa twarz nabrała spokojnego wyrazu.
— Mój Boże, gdybym mógł je sprzedać za normalną cenę, zarobiłbym na nich sto pięćdziesiąt procent!
Wejście jakiegoś klienta przerwało to rozważanie. Wszedł natychmiast do sklepu. Przed nim stał wysoki elegancki mężczyzna o czarnych włosach i czarnej brodzie.
— Chciałbym kupić klejnoty, — rzekł.
— Bardzo chętnie — rzekł stary zacierając ręce i otwierając rozmaite szuflady swej pancernej kasy.
Cały asortyment najrozmaitszych diamentów zajaśniał przed klientem. Klient ten miał widocznie bardzo krótki wzrok, gdyż nachylał się nad ladą chcąc lepiej przyjrzeć się kamieniom. Jubiler udał się w pewnym momencie do pokoju, znajdującego się obok sklepu, ażeby przynieść stamtąd klejnoty. Klient, sprawiający wrażenie oficera, przybranego w cywilne ubranie, był niezdecydowany. Kaszląc i przyciskając do warg jedwabną chusteczkę oraz gałkę od laski, żądał coraz to innych kamieni.
Nadszedł drugi klient. Był to młody student o jowialnej twarzy. Położył laskę na kontuarze. Jubiler zapytał go czego sobie życzy.
— Chciałbym kupić jakiś skromny pierścionek, nadający się na prezent dla młodej dziewczyny.
Bez trudu znalazł to czego szukał.
— Ile kosztuje ten pierścionek? — zapytał otwierając podniszczoną portmonetkę.
— Dziesięć szylingów — odparł jubiler.
— Czy nie mógłby mi pan sprzedać go za sześć? — zapytał z zakłopotaniem. Nie mam szczęścia, zgubiłem pieniądze. Nie dostałem jeszcze tygodniówki.
— Niech pan poczeka aż do nowej tygodniówki i wówczas kupi pierścionek — odparł jubiler.
— O nie, muszę go mieć natychmiast — odparł student — kładąc na ladzie dziesięć szylingów.
Ociągając się jubiler przyjął pieniądze. Student opuścił sklep nie spoglądając nawet w stronę eleganckiego jegomościa.
— Widzę, że nie ma pan tego, czego szukam. — rzekł klient. Idzie mi mianowicie o piękne rubiny.
— Mogę ich panu dostarczyć — rzekł jubiler.
W tym momencie szczupły człowiek średniego wzrostu, który stał przed wystawą sklepową, zajrzał do środka: był to inspektor policji Baxter.
Kupujący spojrzał przelotnie na człowieka stojącego przed sklepem i uśmiechnął się lekko.
— Nie jestem jeszcze zupełnie zdecydowany — rzekł do jubilera — ponieważ sprawa nie jest specjalnie pilna, przyjdę innym razem.
Nie zdążył jednak ujść paru kroków, gdy jubiler rzucił się za nim w pogoń.
— Okradziono mnie! — krzyczał.
Baxter natychmiast ruszył za eleganckim jegomościem, który odwrócił się.
— W imieniu prawa zatrzymuję pana! — rzekł.
— W imieniu prawa oświadczam, że z pana skończony osioł — rzekł nieznajomy.
Inspektor skinął na taksówkę.