Strona:PL Lord Lister -03- Sobowtór bankiera.pdf/19

Ta strona została uwierzytelniona.
15

— O nie. Opuścił on już ten kraj i może zjawić się tu lada chwila.
Nagle dały się słyszeć lekkie kroki. W otwartych drzwiach stanął elegancki mężczyzna z podróżną walizą w ręce.
— Dyrektor! — szepnęli do siebie urzędnicy.
Istotnie stało przed nimi żywe ucieleśnienie fotografii z ilustrowanego pisma.
— O wilku mowa — rzekł kierownik, kiedy dyrektor przywitawszy wszystkich uprzejmym skinieniem głowy, zniknął za drzwiami swego gabinetu.
— Wielki czas żeby się zjawił. Zechce prawdopodobnie sprawdzić wszystkie książki. Moje są w zupełnym porządku.
— Pan dyrektor prosi o książkę kasową oraz żąda kluczy od wszystkich schowków.
Sam kierownik zaniósł książkę i klucze do dyrektora. Po wyjściu urzędnika dyrektor przerzucił szybko książkę. Wyglądało tak, jakby szukał w niej pewnej pozycji.
— Montgomerry nr. 37352 — rzekł cicho.
Zszedł do skarbca, gdzie znajdowały się schowki. Poszukał pomiędzy ponumerowanymi kluczami, klucza noszącego nr. 37352. Otworzył safes i wyjął z niego kasetkę. W gabinecie swym włożył kasetkę do swej kieszeni, poczem w kapeluszu i w palcie spokojnym krokiem opuścił bank. Jeszcze w drzwiach stanął nagle twarzą w twarz z człowiekiem, który podobny był do niego jak dwie krople wody. Obydwaj mężczyźni przyglądali się sobie przez chwilę ku ogromnemu zdziwieniu urzędników oraz publiczności. Zanim jednak zdołano ochłonąć ze zdumienia, fałszywy dyrektor zniknął za drzwiami.
W momencie gdy sobowtór wyciągnął rękę do kierownika banku, biedny człowiek krzyknął głośno:
— Na Boga! Daliśmy się podejść temu oszustowi! Trzeba biec za nim i go schwytać!
Urzędnicy rozpoczęli pościg... Ale nigdzie nie natrafili na ślad oszusta. Tylko przed sklepem kolonialnym stał szofer bez marynarki i czapki, wyrzekając głośno... Wszedł na małą chwilę do sąsiedniej restauracji, by się posilić, zostawiwszy marynarkę i czapkę w aucie... Nie zdążył zjeść, gdy jakiś osobnik przebrał się w jego ubranie i uciekł w zostawionym bez opieki aucie.
— Oto on! — krzyknął wskazując na auto, które skręcało w najbliższą przecznicę...
Był to Raffles, który pełnym gazem uciekł z pieniędzmi... Za nim sunął sznur aut... Sytuacja była trudna... Pościg pędził coraz to innnymi ulicami... Była to gonitwa na śmierć i życie. Dystans pomiędzy Listerem a ścigającymi go autami zmniejszał się stale. Dworzec Wschodni był już niedaleko. Raffles zahamował nagle, wyskoczył z wozu i pobiegł szybko w kierunku dworca... Przebiegł jak piorun sale i znalazł się na peronie... Urzędnicy bankowi biegli jego śladem, zdyszani i u kresu sił..
— Zatrzymać go — wołali.
Było jednak za późno...
Pociąg ruszył, unosząc w swym wnętrzu Listera....


∗             ∗

W tym samym czasie, lord Montgomerry wyrywał sobie z rozpaczy włosy. Łatwiej znieść mu było utratę żony, niż pieniędzy.... Pieniąc się i wymyślając, miotał się jak wściekły po pokoju.
— Jestem zrujnowany, zniszczony; — powtarzał nieustannie...
Blady świt zastał go jeszcze przy biurku, pogrążonego w rozpaczy.

Koniec.