Strona:PL Lord Lister -03- Sobowtór bankiera.pdf/6

Ta strona została uwierzytelniona.
SOBOWTOR BANKIERA
Lord Lister — przyjaciel ludzkości

Lord Lister z nogą założoną na nogę, siedział rozparty wygodnie w fotelu, krytym czerwoną skórą.
— Jak ci się podoba twoja nowa garsoniera? — zapytał go Charles Brand, jego przyjaciel i sekretarz.
Lord Lister uśmiechnął się:
— Bardzo tu miło — odparł.
— Czy zadowolony jesteś z sąsiedztwa? — indagował dalej przyjaciel, zapaliwszy papierosa.
— Nie zdążyłem jeszcze złożyć oficjalnych wizyt — brzmiała odpowiedź lorda.
Wstał z fotela i zbliżył się do okna, osłoniętego cienką koronką firanki.
— Chciałbym wiedzieć do kogo należy ten dom naprzeciwko? — rzekł po krótkiej pauzie.
Charles Brand podniósł się i podszedł do okna.
— Ten dom o wybitnie brzydkiej, pretensjonalnej fasadzie? — zapytał. — Z pewnością do jakiegoś zbogaconego rzeźnika lub... bankiera.
— Mylisz się: właścicielem jego jest stary lord, wyglądem przypominający handlarza nierogacizną. Cierpi, zdaje się, na podagrę. Każdego poranku odbywa spacer po Hyde Parku, trzymając jedną nogę na małym siedzeniu swego powozu.
— Widziałeś prawdopodobnie to przez okno?
— Nietylko to, ale i wiele innych rzeczy...
Brand spojrzał swemu przyjacielowi prosto w toczy.
— Spostrzegłem, że mój astmatyczny i podagryczny sąsiad ma niezwykle piękną żonę.
— Aaa!
Zainteresowanie Charlesa nagle wzrosło.
— Czy zostałeś już im przedstawiony?... Tss... Czy to ta kobieta?
W jednym z okien stojącego naprzeciw domu ukazała się nagle złotowłosa, biało odziana postać kobieca.
Obydwaj przyjaciele z zainteresowaniem śledzili jej ruchy:
Szybkimi krokami przemierzała pokój, załamując rozpaczliwie ręce.
— To ona — rzekł lord Lister. — Cóż jej się stało?
— Ba! prawdopodobnie scena z małżonkiem. Widać nie jest z nim szczęśliwa.
— Możliwe!
— Wygląda, jak ptak więziony w klatce.
— Ta kobieta cierpi mimo bogactwa, którem jest otoczona. Możnaby przyjść jej z pomocą?
— Myślisz znów o pomaganiu bliźnim, ty niepoprawny przyjacielu ludzkości?
— Będę musiał złożyć im sąsiedzką wizytę... Ale być może, że nie przyjmą mnie teraz?
Lord Lister przez kilka chwil przyglądał się płaczącej kobiecie, poczem udał się do garderoby.
Gdy wrócił do gabinetu — był ubrany wizytowo. Poprawił przed lustrem węzeł krawata i zatknął w butonierce prześliczną różę.
— Do widzenia, — rzucił swemu przyjacielowi na odchodnem.
— Prawdziwy z ciebie człowiek czynu! — rzekł z podziwem Brand.
Wkrótce potem Raffles pukał do wspaniałej kutej w żelazie bramy.
Otworzył służący w liberii. Lord Lister podał swą kartę wizytową, poczem nie czekając na wprowadzenie, począł iść szybko wysadzaną świerkami aleją. Aleja ta doprowadziła go do wąskiej kładki, przerzuconej lekko przez staw porośnięty sitowiem. Po drugiej stronie stawu rosła grupka krzewów, z pośród których rozlegał się płacz kobiety.
Lord Lister rozsunął gałęzie, wyjrzała ku niemu blada twarzyczka, skąpana w łzach. Lady Daisy Montgomerry — gdyż była to ona — spojrzała ze zdumieniem na intruza.
— Proszę mi wybaczyć — rzekł Lord. — Pragnąłem złożyć pani zwykłą sąsiedzką wizytę i zbłąkałem się w parku.
Dama o złocistych włosach napróżno starała się opanować. Łkanie przerywało jej słowa: