Strona:PL Lord Lister -03- Sobowtór bankiera.pdf/9

Ta strona została uwierzytelniona.
5

wdziękiem i prostotą. Jej piękne melancholijne oczy szukały wzroku Listera.
Kolacja miała się ku końcowi.
Goście przeszli do salonu, Lister natomiast wyszedł na balkon. Ktoś z ulicy cicho gwizdał fragment znanej rapsodii Liszta. Oparty o palmę, Lister poczekał chwilę, poczem zagwizdał tę samą melodię. Wrócił do salonu, gdzie dyskutowano żywo nad zasługami Gounoda i Berlioza.
— Czy będziemy mieli szczęście dziś usłyszeć panią?
— Oh, ja nie jestem wirtouzką — odparła lady Montgomerry.
— Tem niemniej otrzyma pani rzęsiste brawa — rzekł Lister z ukłonem...
— Nie znoszę pochlebstw...
— Niechże pan nam coś zagra! — ozwały się liczne głosy, molestujące Listera.
Raffles uległ prośbom i usiadł do pianina.
Mężczyźni zbliżyli się, aby lepiej słyszeć.
Przebiegł palcami po klawiaturze.
Z za portiery dochodziły zmieszane głosy, w których poznał natychmiast głos gospodarza.
— To niesłychane... poprostu wierzyć trudno...
— Tak — odparł Montgomerry — właśnie dziś otrzymałem czarny list.
— Cóż to takiego? — zapytał zaintrygowany młody porucznik.
Za każdym razem gdy John C. Raffles, sławny włamywacz, planuje nowe włamanie, przysyła list ostrzegawczy.
— A... to bardzo pięknie z jego strony! I pan...
— Ciszej, nie trzeba niepokoić kobiet! Oczywista natychmiast wezwałem detektywa, który strzeże podziemi.
Oczywista, że ta ostrożność jest dziś zbędna, ponieważ cały dom pełen jest ludzi. Ale ostrożność jest matką bezpieczeństwa.
Hoensbrook uśmiechnął się.
— Lordzie Hoensbrook, co nam pan zagra dzisiaj? — zapytała jakaś dama.
— Czy życzy pani sobie, abym zagrał rapsodię Liszta?
Rozpoczął grać. Grał świetnie i z dużym uczuciem. Gdy skończył obsypano go komplementami.
Z kolei do fortepianu usiadła jakaś młoda panna.
Raffles skorzystawszy z momentu, wymknął się niepostrzeżenie z salonu.

Zuchwałe włamanie

Raffles minął salony i spokojnym krokiem zaczął zstępować w dół po wysłanych dywanem schodach. Nie spostrzeżony przez nikogo dotarł do drzwi podziemia, gdzie mieściła się kaseta z biżuterią.
Otworzył drzwi wytrychem i wszedł do środka. Promienie księżyca zaglądały przez okratowane okna. W bladym ich świetle ujrzał dwuch ludzi, odwróconych doń plecami. Klęcząc na ziemi, rozkładali złodziejskie narzędzia.
Hoensbrook stanął przed nimi.
— Bierz narzędzia, Jimm — rzekł jeden z nich do drugiego. Mistrz może się zjawić lada chwila.
— Oto i on — rzekł Raffles.
Włamywacze drgnęli instynktownie na dźwięk głosu i w pierwszej chwili chcieli rzucić się na mówiącego.
— O mistrzu! — rzekł Jack. — Myślałem, że to detektyw depcze nam po piętach.
— Czy zastosowaliście się do moich instrukcyj? — zapytał Tajemniczy Nieznajomy.
— Tak, — odparł Jimm cicho. — Przepiłowaliśmy kratę w oknie, podczas gdy pan grał na fortepianie. Tak jak pan to przewidział, nie mogliśmy wejść drzwiami, które były strzeżone przez dwuch ludzi.
Raffles uśmiechnął się.
— Czy wstawiliście kratę przepiłowaną z powrotem?
— Tak — odpowiedzieli.
Raffles potknął się o jakieś ciało, leżce na ziemi. Przyjrzawszy się mu bliżej rozpoznał detektywa.
— Kto to zrobił? — zapytał Raffles krótko.
Jack zwrócił się do niego.
— Co to jest? — zapytał
Chloroform
— W takim razie nie prędko się obudzi.
— O, nie będzie to takie łatwe. Uderzyłem go w głowę moim kastetem.
Raffeles odwrócił się
— Czy nie mogliście inaczej rozprawić się z detektywem? — zapytał Raffles, kładąc człowieka w wygodniejszej pozycji.
— W żaden sposób. Przed drzwiami stała służba. Z podziemia dochodził nas odgłos kroków. Wychyliłem się nad oknem przez które postanowiliśmy przejść, Jimm zaś zagwizdał aby zwrócić uwagę detektywa. Policjant otworzył okno nadsłuchując. W tej samej chwili skoczyłem do niego i przyłożyłem do nosa gąbkę nasyconą chloroformem. Upadł w tył nie wydawszy nawet okrzyku. Dla wszelkiej pewności uderzyłem go jeszcze w głowę.
— Dobrze, nie będziemy się nim więcej zajmować. A teraz do dzieła chłopcy — rzekł mistrz zdejmując frak. — Zasłońcie czapkami okno, ażeby światło nie przedostawało się na zewnątrz.
Jedwabną chusteczką nakrył dziurkę od klucza.
Jack oglądał zamek u kasety. Jimm rozwinął aparat, Raffles zaś stanąłwszy na krześle począł wypróbowywać przewód gazowy.
— Daj mi rurkę kauczukową — rzekł cicho.
— Nareszcie znalazłem miejsce spojenia w kasecie — rzekł Jack.
— Zabierzmy się więc do roboty — rzekł Raffles z uśmiechem.
Twarz miał przykrytą czarną maską — oczy jego błyszczały z zapałem.
— Podajcie mi substancję trawiącą — rzekł zbliżając się do kasety.
Jimm wręczył mu malutką paczuszkę. Raffles powlókł spojenie tą substancją podczas, gdy Jack trzymał w pogotowiu rurkę gazową i miech. Wytworzył się płomień o niezwykłej sile.
— Poszukaj przyrządu, Jimm — rozkazał Raffles nie odwracając się — i zwróć uwagę na drzwi, czy nie słychać stamtąd żadnego podejrzanego hałasu. A teraz Jack ognia i to szybko!
Raffles chwycił za rurkę. Płomień o wielkiej sile destrukcyjnej z wściekłością zaatakował miejsce, w którym kaseta powleczona została żrącym płynem. Rafles pracował w milczeniu. W całym podziemiu, panowała śmiertelna cisza. Słychać było jedynie syk płomienia. Jimm nadsłuchiwał przy drzwiach Jack pilnie obserwował pracę, mistrza. Oczekiwał tylko rozkazu, aby wprowadzić łom do szczeliny.