swojemu nie wolno! Przeciw ludowi polskiemu trzymają z rządem niemieckim szlachta, magnaterya, fabrykanci, bankierzy, właściciele kopalń węgla, słowem cała ta klasa bogatych i zamożnych, co żyje z pracy rąk cudzych, z wyzysku biednego ludu. Czy to protestanci, czy katolicy, czy żydzi — względem nas wszyscy oni są takiemi samemi, jak rząd pruski, który nas wynaradawia.
I to nie dziwota. Tacy ludzie jak szlachta, przemysłowcy, kapitaliści, znają tylko jeden cel w polityce — to zysk pieniężny, ich bożkiem jest złoty cielec, a ich wiarą: wyzysk. Wszystkie inne hasła i frazesy, które wygłaszają ich rozmaite partye, jak „patryotyzm“, „wiara katolicka“, „wolnomyślność“, „antysemityzm“, „postęp“, to są li tylko płaszczyki rozmaitego koloru i fasonu, pod któremi ukrywa się zawsze jeden i ten sam cel: chciwość zysku, żądza zbogacenia się. Jeżeli konserwatyści pruscy i wolnomyślni są tak gorliwymi niemieckimi patryotami i chcą Polaków gwałtem na Niemców przerobić, to nie dla innego powodu, tylko że ten „interes“ germanizacyjny pachnie intratą. Czyż nie jest to przyjemnie dla niemieckiego obywatelstwa, że może umieszczać tysiące swych synków na intratnych posadach w Poznańskiem, jako urzędników, nauczycieli, pismaków gazeciarskich, kupców, rzemieślników, wreszcie część swoich chłopów polską ziemią nasycić? To wszystko byłoby stracone, musiałoby w rękach polskich zostać, gdyby nie wymyślono konieczności zniemczenia Polaków. A więc niech żyje kochana „ojczyzna niemiecka“, która się i tym razem dała użyć jak dojna krówka, i huzia na Polaków!
Ale niechno patryotyzm niemiecki nie popłaci, to ci sami pruscy konserwatyści natychmiast jak chorągiewka z wiatrem się obracają. Oto na przykład wiadomo, że niemieccy parobcy rolni uciekają gromadami z Prus na zachód, do miast przemysłowych, nie chcąc się dać morzyć głodem i traktować batogiem na pruskich folwarkach. Ale biedny polski parobek z za kordonu, z Królestwa Polskiego, na wszystko się zgodzi, potulny, bo ciemny jak tabaka w rogu. Otóż ci sami niemieccy magnaci, co tak chcą wytępić w Prusach wszelki ślad polskości i co chwila na ustach „lieb Vaterland“ mają, ci sprowadzają tysiącami do Prus polskich parobków z Królestwa, dla tego, że są tańsi, a głupsi, że się lepiej dadzą ze skóry jak węgórz obedrzeć i na batog się nie obrażą. Więc jeżeli tępienie polszczyzny popłaca, to wiwat hakatyzm, a kiedy rozkrzewianie polszczyzny potrzebne dla folwarku, to niechaj wita ciemny polski parobek! Byle płynął zysk.
Wspominaliśmy już wyżej, że tak samo i Centrum, niemieccy katolicy, którzy na ustach mają frazes obrony wiary i przyjaźń dla Polaków, tuczą się jednocześnie pracą polskiego katolickiego górnika i hutnika na Górnym Szlązku. I dla nich zysk jest jedynem wyznaniem wiary, a sprawiedliwość, obrona uciśnionych, wolność mowy i sumienia frazesami, które wygłaszają, lub depcą nogami, względnie do tego, „jak interes każe“.
Tak to wygląda górna część, panująca warstwa społeczeństwa niemieckiego. Nie lepsza ona, ani gorsza niż we wszystkich innych
Strona:PL Luksemburg - W obronie narodowości.pdf/12
Ta strona została uwierzytelniona.