Strona:PL M Koroway Metelicki Poezye.djvu/161

Ta strona została przepisana.
153

Wszystko — co piękne — zniesławiałem,
Szlachetne wiodłem na bezdroże.
Nie długo! płomień czystej wiary
Jam w nich zagasił... Mojej pracy
Czyż warci byli ci prostacy,
Lub obłudnicy, godni kary?
I skryłem się w wąwozów nory,
Brodziłem, jako meteory
W głębokiej nocy gęstym mroku...
I pędził jeździec z strachem w oku,
Ognikiem blizkim uwiedziony,
I w bezdnię z koniem zawalony
Napróżno wołał — i ślad krwawy
Brzegi przepaści przyjmowały...
Ale złośliwe te zabawy
Nie długo mi się podobały.
W walce z potężnym huraganem,
O! jakże często, wznosząc kurze,
Z czołem — piorunem przepasanem —
Leciałem szumnie w czarnej chmurze,
Chcąc w żywiołowych burz szermierce
Natrętne myśli swe zagłuszyć
I szemrające stłumić serce
I samą pamięć zawieruszyć!
Czemże są ludzkie utrapienia