Strona:PL M Koroway Metelicki Poezye.djvu/179

Ta strona została przepisana.
171

Potem wyciągnie się jak długa
Błyszcząc, jak w dłoni bohatera
Bułat, gdy ranny już umiera,
Zbyteczny, ale wierny sługa...
— Tam dzisiaj dziko! Żadne ślady
Nie pozostały! czas zagłady
Dokonał. Przeszłość przeleciała,
Jakoby nigdy i nie była,
I Hudałowa przeszła chwała,
I córa jego przeszła miła...
I kości ich oddane ziemi;
Ale w chmur łonie jeszcze ninie
Widnieje cerkiew na wyżynie,
Broniona skrzydły anielskiemi.
I z nią zawarły swe przymierze
Czarne przy wrotach jej granity;
Każdy z nich warstwą lodu kryty,
Który im służy za pancerze,
I każdy wiernie miejsca strzeże.
I lawin sennych tam gromady,
Spadając z gór, jak wodospady —
Raptownie mrozem pochwycone,
Wiszą dokoła nachmurzone.
I zamieć wieczna, jak stróż chodzi
I pył z sędziwych ścian zdmuchuje