Strona:PL M Koroway Metelicki Poezye.djvu/187

Ta strona została przepisana.
179

Raz się zapali — wiecznie płonie,
Bóg pogardzony — zawsze Bogiem!
Skarb jeden tylko i świątynię
On miał pod niebios swym namiotem,
Jak raj więc cenił tę pustynię...
Czy sen jest prawda?... Nie wiem o tem!

Tam — gdzie Libanu szczytne góry:
Ozdoba grobów — cyprys rośnie
I bluszcz oplata go miłośnie.
Więc gdy zahuczą groźne chmury,
Szalony wicher kiedy wrzaśnie,
Cyprysa złamie wysokiego:
Pociechę cyprys znajdzie właśnie
W ramionach bluszczu, druha swego...
Tak, obcym światu był Zoraim,
Lecz Ada była jemu rajem!
I była rzeźwą jako łania,
I miła, jako blask zarania;
Jej pierś i kibić — ogniem wrząca,
Jej oczy — dwa południa słońca.
I cały świat ją wtedy bawił,
Dopóki w bladej swej wzniosłości
Wygnaniec przed nią się nie zjawił
Z oczami zimnej zuchwałości;