A teraz przyszła tu zliczyć te głowy
I dzieciąteczek posrebrzyć włos płowy.
I tak nas zaszła noc nad tą głębiną
Z wyciągniętemi klęczących ramiony,
Jak te bociany, gdy loty rozwiną
Od gniazd, gdzie miały bezpieczne uchrony,
A niewiedzące są: wrócą, czy zginą,
Czy koła dawne obaczą i brony...[1]
Więc tylko skrzydła na wichrach położą
I płyną — niebem nakryte i zorzą.
................
Sczerniały nagle wody. Mroki duże
Tak się rozwlokły po nich, jako chusta:
Zlękli się ludzie, że będziem mieć burze.
Ale był płonny strach i trwoga pusta,
Bo morze rado tak nosi się w chmurze
I poomacku w ciemnościach się chlusta,
A co o boki okrętu uderzy,
To warknie, jak zły pies, i kły wyszczerzy.
A już szedł rozkaz i dzwon już znać dawał,
Żeby się wszyscy do miejsc swoich mieli.
Więc naród hurmem z tych klęczek powstawał
I hurmem schodził po stromej grządzieli[2]
Pod pokład. Jeszczeć wieczora był kawał,
Lecz każdy zawczas pilnował swej ścieli,[3]
Bo ludu było w okręcie, jak mrowia,
I nie każdemu starczyło wezgłowia[4].
Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 021.jpg
Ta strona została uwierzytelniona.