A drugi taki, im ciężej się boi,
Tem twardszy bywa w śmiertelne momenty,
I za trzech zuchów tchórz nieraz nabroi.
Lecz baby, srogie czyniły lamenty,
Od których prawie, że już uszy puchły;
Kapitan kija podniósł, i tak zgłuchły.
Dopieroż okręt lżej zaczął sterować,
Bo już nad wszystko wrzask babi nie płuży[1].
Gdy się kto bierze po morzu żaglować,
Rzecz to jest mocna i pomiar jej duży;
Już się tam nie lża[2] po tynfie[3] targować
Z śmiercią, gdy nawa pod wodę się nurzy:
Co masz, to dawaj, czy miedzią, czy złotem.
Wypłyniesz? Będziesz rachował się potem.
Do samej nocy goniły nas sine
Oczy błyskawic i grzmot łajał z warkiem[4].
Aż my się w wichrów wcisnąwszy szczelinę,
Przebili z tuczy[5]. Tak skrzydłem ptak szparkiem
Pruje naukos powietrzną głębinę
I przed nawałnic uchodzi poswarkiem.
Lecz piorun jeden dognał nas, wypalił,
I sążeń drzazgi od masztu odwalił.
Zaraz też, jakby na to tylko czekał,
Jął się wichr ciszyć i składać po sobie
Zjeżone grzywy. A grzmot tak uciekał,
Jak gończy z troka[6], gdy w kniei przeskrobie.
Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 056.jpg
Ta strona została skorygowana.