Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 102.jpg

Ta strona została przepisana.

Osiem dni jeden przy drugim przesiedział,
Do oczu skacząc, trzaskając w papiery.
Zzieleniał Żdżarki, a Mager oszedział[1],
W coraz się sroższe wbijając cholery[2],
Aż nocą, straży uszedłszy poglądu,
Jeden i drugi dał nura do sądu.

Słucham, co będzie, a tu już z gromady
Huk: — «Szlachty niema! Szlachty! Panów braci!
Toć bez szlacheckiej pójdziewa parady!»...
Tłumacz klnie, krzyczy: — «Kto koszty zapłaci?» —
Co robić? Niema sposobu ni rady.
W drogę, to w drogę, a resztę pal kaci!
Wtem mi zaszlocha nad uchem coś blisko.
Spojrzę: Żdżarskiego mizerne chłopczysko.

Jako więc jagnię, macierzy gdy zbędzie,
Głosem się w pole raz po raz obwieści,
Tak i ów chudziak ogląda się wszędzie
I trzęsie w sobie od srogiej boleści.
— «Ha — myślę, słabość mający na względzie —
Na moim mieszku dwóch z biedą się zmieści.
— Jakże ci?» — «Jasiek». — «To trzymaj się poły
I nie becz! Głodnyś?» — «Nie». — «To bądź wesoły».

I tak my z miejsca przystali do siebie,
Jako przystaje szczep do płonnej gruszy,
Boć to wiadomo, że w równej potrzebie
Chleb jest dla ciała, a litość dla duszy.
Niech kto chce, serce pod popiół zagrzebie,
Nieprawda! Małość jakowaś je ruszy,
Odmuchnie, słońcu podstawi, zarosi,
I znów je żywe i świeże człek nosi.
.................

  1. Oszedzieć — zrobić się biały, zblednąć
  2. Cholera (gw.) — gniew, zawziętość.