Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 115.jpg

Ta strona została skorygowana.

Pojrzę... Tfu! Czyli pokusa mnie mami,
Czy urok? Skaczą u ognia szatany
I bodą kocieł długiemi widłami...
(Piekła tak obraz bywa malowany).
Baby w krzyk: — «Jezu! Zmiłuj się nad nami!»
Ścisną się chłopy w kupę, jak barany,
Zmilkł nagle Opacz i między toboły
Wkopał się z głową, już martwy na poły.

Tak w zastraszonym i zbitym my tłumie
Podeszli pod te brony, pod te mury,
Co stały nieme, jak gdyby po dżumie;
Echo dał tylko okólnik ponury,
Na znak, że ludzi, choć cudzych, rozumie.
Skoczą brytany, zaostrzą pazury,
Warkną przeciągle, wtem mały kaganek
Błysnął, od skrzydła niesiony przez ganek.

Razem zgrzytnęły zamki, a przed nami
Stanęła postać dziwaczna i nowa:
Kapelusz na łbie z wielkiemi kresami
W górę, z pod niego wychyla się głowa
Związana chustą z długiemi końcami;
Twarz w błyskach ognia sierdzista, surowa,
Kożuch nawywrót chwycony z prędkości,
Nos sępi, reszta ginęła w ciemności.

— «Ki djabeł?» — myślę. A ów głosem: — «Na tu!
Na tu, sobacza duszo!... A do nogi!»...
Tak krzyknę: — «Hej, hej! Po jakim to światu
Wiatr ludzi nosi i przez jakie drogi!»...
Więc ów: — «A wiatr ci, wiater!... Daj go katu!»...
I splunie ślinę i wąs zjeży srogi,
I głową trzęsie, patrząc w nas. Aż doda:
— «Oj, kołowata[1]!... Oj, głupia wy trzoda!»... —


  1. Kołowaty — cierpiący na kołowaciznę, przen. chorobę
    umysłową.