— «Pójdzi![1] — zawoła. — Stań za tym wykrotem!
Głowę wtył, sztywno, i nie miej nic strachu». —
Stanął. My insi wedle niego płotem...
Tnie baba sierpem z wielkiego rozmachu,
Złocista cała miesięcznem tym złotem...
Spadł kołtun, małpa z nim, jakoby z dachu.
Nuż z pętlą do niej! Chwycilim niebogi,
A Zięba babę podebrał pod nogi.
Długo ta w oczach niewiasta mi stała,
Z tym wyniesionym sierpem ponad głową,
Od nocy owej księżycowej biała,
Z lnianą zawijką[2] na czole... Tak ową
Judyth malują, kiedy w łunach cała,
Nad szyją króla[3] tę klingę stalową
Wznosi, ogromnej pełna jakiejś mocy,
W sprawie swej z Bogiem zszeptana tej nocy.
Nie chciały gadać Mazury o puszczy,
Ale ich drżączka łamała coś trzy dni.
Więc onej ludzkiej uchodząc precz tłuszczy,
W kątach siadali markotni i wstydni.
Aż, jak się kiedy ograszka[4] wyłuszczy,
Tak im się lico pomału rozwidni,
Gdy przyschła na nich ta małpia wyprawa,
I jeden tylko nie wrócił Szaława.
Długo nas jeszcze ona to przygoda
Mazurska w naszej cieszyła mitrędze,
I śmiechem po nas pryskała, jak woda,
Z niejednej piersi spłókując dnia nędze.
Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 132.jpg
Ta strona została przepisana.