A toć my rady pragnący, jak kania
Dżdżu! Toć nikt nie wie, gdzie iść, co brać trzeba!»
A tamci: — «Hale! My z tego latania
Wszystko przeznali! I co? Wszędzie chleba
Skąpo! Tak idziem dalej... Aż krainę
Całą tę zejdziem... Pampas...[1] Argentynę»[2]...
— «Laboga!» — krzykniem. A ci — nuż powiadać
Różności one i szum czynić w głowie...
Nuż w wąsy dmuchać, a z czubem dokładać.
Chłopy, jak brona, zębate w tej mowie! —
Obrzasł[3] świat, kołem jął mrok już przepadać,
Nim się pośpili ci wiatropędowie,
W różane kwiecie i w srebrne lelije,
Właśnie, jak kiedy panna wieniec wije.
Wszedł dzień świetlisty i modrej pogody.
Po drzewach szeptał wiatr cichy i mały,
A one, rade tej świeżej ochłody,
Same szły, same listków podawały.
Jako więc Buga rozleją się wody,
Gdy nagle puszczą kry i śniegozwały,
Tak się w polanie, nakrytej od słońca,
Narodu powódź rozlała szumiąca.
Stół dla urzędu w środku. Tam się roją
Sprawce[4], agenty różne i tłumacze.