Szydła, pilniki, dratwy, garnczki z kawą,
W kitlach, w kaszkietach, z daszkami białemi,
W pantoflach, w trepach[1], stoją rozkraczeni,
Ćmią fajki, ręce trzymają w kieszeni.
Wtem ich komisarz spyta: «Gdzie?» — Jak w rocie,
Ogień po cynglach z komendą wraz błyska,
Tak drgnęło w onej niemieckiej hołocie.
— «Blumenau!»[2] — krzykną. Nie znałem nazwiska.
Zaczem pobrały karty i w nawrocie
Drogi stanęły gotowo Szwabiska.
Bo taki idzie do leda poręby,
Leda gdzie, byle fajkę miał u gęby.
Wtem tłumacz krzyknie: — «Hej, wy tam, gromada!
Wy dokąd chcecie i gdzie się obrali?»
Chłopy nic. Patrzą, czy czasem nie zdrada...
Tak ów: — «Gadajcież! Co będziem tu stali!» —
Wystąpił Łuka: — «My tutaj brać lada
Czego nie będziem. Nas tutaj dosłali
Z poręki samej angielskiej królowy[3].
Wszystko nas musi dojść!» — Tu podniósł głowy,
Po chłopach spojrzał. Tak chłopy: — «A przecie!» —
Tak Łuka znowu: — «Nas tutaj okrętem
Z Bremenu wieźli po całym, het, świecie,
Przez morze! Nas tu prawem nie zbyć krętem!
My nie nadrachy[4] tu żadne! Nie śmiecie!
Wszystko na piśmie musi stać! I żeby
Pieczęć też była!» — A chłopy: — «Jeszczeby!»[5] —
Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 166.jpg
Ta strona została skorygowana.