Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 185.jpg

Ta strona została przepisana.

Coby na podób swojego folwarku[1],
Chaty stawili i pletli zapłocie.
Przyszli, z brzemieniem tykw złotych na karku,
Gibcy, w tej skóry spalonej nagocie,
I nie fundując się w żadne warsztaty,
Jak stali, tak nam szli budować chaty.

Szałasy raczej zwaćby je z przyczyny,
Iż w nich ni krokwi nie było ni belki.
Wyłamie taki na bagnach pęk trzciny,
Kołek przy kołku zatknie w krąg niewielki,
Zaś ujmie garścią razem u czupryny,
Zwiąże, i tak się sprawiwszy z ciesielki,
Liściem to żywym poszywa do ziemi,
Jak kalenicę chłop snopy żytniemi.

A iżby mu tam budowa nie klęsła,
Obrzuci błotem, ubije ze środka,
Pod wierzchem, na leż, z gałęzi da przęsła,
Mchy nosząc na nie i ściel, jaką spotka,
Zaś patrzy, hardy ze swego rzemięsła
(Choć piły w ręku nie miał, ani młotka),
Myśląc — że cudo! Alić, jak się uda,
To tęższa u nas forteca — psia buda.

Lecz ja, na górce wziąwszy ziemię działem,
Gdzie widniej było w niebo i naokół,
Ognisko sobie pod daszkiem stawiałem,
Pobiwszy z drągów uczciwych ostrokół.
Karczunkum nie chciał brać. Dość mi na małem,
Byle człek życia kowalem już dokuł...
Tak umyśliwszy trwać wolno i luźnie,
Polowąm sobie, jak mógł, zrządził kuźnię.

Przy kuźni, jako ten gołąb pod strzechą,
Jasiek mi gruszył; a to, a znów owo...

  1. Folwark (niem.) — tu: osada, wieś.