Tymczasem baby wylegną przed chaty,
Ogniska palą i bób warzą czarny[1],
Albo naręczem dźwigają pataty[2],
Co jak kartofel są, ale poczwarny.
Wokoło duszne biją aromaty,
Powietrze brzęczy, jak dzwonek ten farny,
Od wielkich, złotych much[3], co je żar drażni,
A parem dyszysz tak, jak kacap[4] w łaźni.
Postój, a pomilcz... Już gad syczy z trawy,
Już zwierz z gęstwiny skoczy, patrzy w ciebie,
Już ci nad głową ptak szumi bujawy[5],
Szeroko skrzydła rozwiódłszy po niebie.
W oczach ci z trzaskiem kwiat pęka jaskrawy,
Rój pstropierzystych papug się kolebie,
A słońce sączy przez liść krople blasku,
Właśnie jak szmaragd, topiony[6] na piasku.
Więc choćbyś stał tak i patrzał do świata
Dzień cały, jeszcze nie objąłbyś okiem
Wszystkiego, co tam pełza, błyska, lata,
Co z pod nóg rwie się, co wybucha tłokiem!
Tak święty jeden (od księdza wiem brata),
Cudnym jakowymś zachwycon widokiem,
Na szczerej drodze lat przestał niemało,
Pięćdziesiąt cości, a dniem mu się zdało.
Lecz pod noc padał strach. Te czarne knieje,
Ludzkim się oczom nie jawią aż do dna.
Słysz... Coś się czai... Słysz!... Cości się śmieje...
Gdzieś gardziel ryknie, gdzieś paszcz ziewnie głodna
Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 189.jpg
Ta strona została przepisana.