Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 205.jpg

Ta strona została przepisana.

— «Co nam kukurudz?... Co graca? Fasola?...
Sprzężaju chcemy! Ziarna chcemy! Pola!»

Już mnie i słuchać bolało w wątrobie.
Aż schrypły chłopy, a baby też nieco.
Zaczem się jęło przyciszać to w sobie,
Jak kiedy roje na łąki precz lecą...
Wtem Ziąba: — «Nic tu po takim sposobie,
Tu rady trzeba szukać, choć ze świecą...
Krzyk dobry, jak jest kto, co krzyku słucha,
A tu że dokół co?... Toć puszcza głucha?»

Szeroko powiódł ręką. Jakoż stała
Ogromna, cicha, obojętna, senna,
Od spodu bagnisk swych oddechem biała,
Nakryta żarem, a głębią — bezdenna.
Więc na wyrębie garsteczka ta mała
Naszych, o swoje krzycząca tu lenna[1],
Tak marna zdała się i taka licha,
Że zgroza włosy podniosła mi cicha.

Markotnie chłopy przyjmują te mowy.
Burczy gromada jeszcze i pogrzmiewa,
Szarpią się barki, rzucają się głowy,
Iż targło naród od jelit, od trzewa...
Tak kiedy w dęby wiatr wpadnie borowy,
A huknie, długo potem szumią drzewa...
Gałąź szeleści, liść liściom podawa
Onego deszczu, aż zwolna ustawa.

Ucichli. Stoją. Patrzają się w ziemię
Ponuro. Czasem niewiasta zabiada...
Aż Ziąba, w wykrot skoczywszy, jak w strzemię,
Okraczył pniaka i krzyknie: — «Gromada!
Toć z nas żadnego nie bito jest w ciemię.

  1. Lenno — ziemia dana komuś we władanie, tu: działy nadane kolonistom.