Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 213.jpg

Ta strona została przepisana.

Nieprawda! Poszła z mojego ogrodu,
Na Bożą grzędę dziewka! Dziś my kruki
Samotne z matką...» — Tu ból uwiązany
Targnął się we mnie, zawył, rozdarł rany.

A wtem się podniósł wichr. Zrazu padołem
Rozszeptał trawy, rozszumiał byliny,
Zaś się zamachnął szeroko, a kołem
Trzask i syk poszedł łamiącej się trzciny.
Aż wzmógł się, zebrał w sobie, gruchnął czołem
W odwieczne stołby borowej głębiny,
Zatrząsł pnie, wzleciał, urwał się ze smyczy,
I po wierzchołkach świsnął w tysiąc biczy.

Zawyła puszcza. Huk poszedł po kniei,
Jakby sto gromów trzasło. Już świst dziki
Leci przez wzdęte struny tej zawiei,
Jak przez syczące wężowe języki.
Już zgrzyt, szum, łoskot, nie patrząc kolei,
Buchnęły w jeden gwałt! Aż z tej muzyki
Przeciągłe wyszły jęki i lamenty
Od ziemi aż po nieba fundamenty.

Bór ożył. Drzewa wyciągają ręce,
Załamią z trzaskiem je i trzęsą niemi.
Insze w śmiertelnej skurczyły się męce,
Wiją się, głową uderzą po ziemi;
Tc ryk rozpaczy mają, te — dziecięce
Głosy rzewliwe, z skargami cichemi...
Insze stanęły z wyciągniętą szyją
I jak psi na mór lub na wojnę — wyją.

Czasem upadał wichr, jakby od gromu,
A puszcza niema stawała i głucha;
Tak matka, gdy jej trumnę syna z domu
Niosą, na progu zmartwieje i słucha...