Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 230.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale że było rozruchu niemało,
Zanim to sobie naród dał przełożyć.
Bo się każdemu z przodku wydawało,
Że tylko iść, a iść, a kroku sporzyć,
A łbem przebijać gąszcze one śmiało,
To musi bór ten na świat się otworzyć.
A nikt nie liczył — o czem iść? Choć letce,
Co miał, na plecach uwiązał w płachetce.

Wiedziałem, jako tu gdzieś bliższą drogą,
Przez step, do rzeki można, pod wschód słońca.
Lecz za borami naród trzymał srogo,
Jako że owe pożary gorąca
W leśnych nas kniejach tak łatwie nie zmogą.
Więcem już swego nie przeparł do końca,
Bo się niewiasty, dzieciątka co miały,
Też bardzo pilno przy borach ozwały.

Tak my się darli dzień i drugi darli,
Przez bór ten, jak przez okrutne boisko,
Gdzie społem żywi prą się i umarli,
I gdzie od trupa pod nogą jest ślisko...
Lecz my, jak raz się w gęstwinę tę wparli,
Tak szli, nie wiedząc — daleko czy blisko,
I ślepo się w tej plątając obierzy[1],
Gdzie i ten pień ci wróg, co gnijąc, leży.

Naprzód, a naprzód! Hej, są takie moce,
O których człowiek, że je ma, nic nie wie.
Aż gdy nim dola, jak pies, zaszamoce,
W kościach mu ono zajarzy zarzewie...
Na gniazdo lecąc ptak, zcicha świegoce
I wielkie morze przemija w tym śpiewie...
Tak dusza w ludzie czyni się skrzydlata,
Gdy wie, że miłej krainy dolata.

  1. Obierz (stp.) — sidło, sieć, tu: gęstwina zdradna.