Znów cicho... Naraz, z rechotem junackiem
Porwą się, pomkną... Zaczuli już stada.
Pędzą, znów stają... Aż wbok się rozskoczą
I dwa pierścienie po stronach zatoczą.
Był moczar. Trzciny wysokie dokoła
Stały, przerosłe poległym szuwarem.
Grunt klęsnął. Wody żółte, niby żoła[1]
Brudno świeciły sitowiem skroś szarem.
Za wodą ziemia ubita i goła,
Jak majdan[2]. Tam to, nakryte oparem
Bagniska, stado zbiło się bawole,
A byk potężnej więzi[3] stał na czole.
Już nas uwidział! Przestąpił nam drogi,
Łba zniżył, w ślepiach zabłysnął krwawicą,
Pochyłe, zgięte wdół, nastawił rogi,
Z głuchym pomrukiem jął kopać racicą
Ziemię, i stał tak rozparty, i srogi,
Z obwisłą, rudo zakudloną grdycą.
Coraz chrapliwszym zanosząc się rykiem,
i z miejsca swego nic myśląc przed nikiem.
A już murzynów kupa zwierza straszy,
Łby wyrzucając z pokrzykiem do góry,
Klaszczą, hukają. A tuż im i naszy
Przyhukiwają, jak może tam który.
Byk stoi. Aż tu od zadu, od paszy,
Przebrnąwszy bagno i wijąc te sznury[4]
Nad głową, druga kupa się zaczaja
Na potężnego onego buhaja.
Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 243.jpg
Ta strona została przepisana.