Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 265.jpg

Ta strona została przepisana.

I byłem tułacz i głodny, i bosy,
I jak pelikan — pierze miałem krwawe...
Dość ze mnie!» — Zamilkł. Nagle przez niebiosy
Szeroko pojrzał, sprostował postawę:
— «Dzwony! — zakrzyknął. — Dzwony z Jasnej Góry!
Biją!... Na Alleluja biją w chmury!» —

Więc się rzucili ludzie na kolana,
Jak w podniesienie... Słuchamy tej ciszy...
Pękła nad nami dalekość ta szklana.
Każdyby przysiągł z nas, że dzwony słyszy.
Biją!... Jako na hejnał biją — z rana!
Przymknione oczy, wysoko pierś dyszy,
Ni łzy, ni głosu, a tylko w nas była
Moc zachwycenia aż w niebo — i siła!

Ale Horodziej drżał, by łabędź biały,
Gdy srebrne puchy rozpuści na wietrze,
A jakieś wielkie światła po nim grały,
I wielkie mroki, jak dzień, gdy się zetrze
Z nocą. Już tchy w nim słabły, ugasały,
Lico się bledsze czyniło, a bledsze...
Aż mi się w ręce, mdlejący, potoczy,
A śmierć lekuchno zdmuchnęła mu oczy.
...............

W głęboką wnękę, pod wysokim graniem,
Ciało my wyschłe złożyli ku zorzy
I wielki kamień zatoczyli na niem.
— Śpijże tu sobie cicho, kmieciu Boży,
Aż ci jakowemś ogromnem świtaniem,
Anioł w lnach białych przyjdzie i otworzy
Ten grób, który jest, jako Chrystusowy,
Bo też we skale i chłopu — też nowy.

A nas już wody wołają szumiące
Tej wielkiej rzeki, co ucieka w morze,