Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 320.jpg

Ta strona została przepisana.

Stadko zdybali jakieś. Niby sarny,
Niby nie. Śmigłe i rudoczarniawe.
Przed słońcem skryły się, iż dzień był parny,
I legły wiankiem, zaszywszy się w trawę.
Poprzedzie jelon-rogacz, prawie czarny,
Zwrócił łeb suchy i oczy jaskrawe
Ku nam. Wnet młodzi rozproszyć to chcieli,
Lecz Skwara znak dał, że nie — więc stanęli.

Kucnęły dzieci, i tak — przez zasłonę
Ostatnich rzędów kukurudz — patrzały...
A te odblaski złocisto-zielone
Na główki kładły się i na włos biały.
Tak tchy niewinne i oczy się one
Dwóch Bożych stadek ze sobą zmieszały,
Jak w raju, kiedy zwierz wszelka szła sama
Dychać a patrzeć w nowego Adama.

— «Chcielimy zrazu uderzyć tu w żyta,
Ale że ziemia niechętna na zboże —
Zagadał Burniak-Wrona — tak i kwita!»
— «Ale! — odeprze Kalet: — A Chrząst orze
Rychtyk na górce pod żyto. Nie pyta».
— «Ba, Chrząst! Bez żyta Chrząst wyżyć nie może.
A choć dach blachą pobity ma doma,
Gada, co żytnia potrzebna mu słoma».

A na to Skwara: — «Inszy już tak będzie...
Tak odrzewnieje[1], tak rozum zeskali,
Że choć gdzie niebądź z żywotem usiędzie
Na nowem prawie, to stare pcha dalej.
Zarówno mu tam, co rośnie na grzędzie
Samo ze siebie. Wszyściuśko wnet zwali,
I oną rolę przygwałca to rodzić,
Za czym nawyknął za pierwszych lat chodzić.


  1. Odrzewnieć — odczulić, znieczulić się.