W nosidłach łątki[1] zdaleka pachnące
Leżą, gruchając, jak synogarlicy,
Przymknione rzęsy, zemdlałe wejrzenie,
A włos z papierków rozwity w pierścienie.
Wypuścisz ucho, gdzie stoją panowie:
Nic — tylko liczby, procenty, pomiary,
Że mało który inszego co powie.
Giełda, okręty, handel. Młody, stary,
Jednako. A tam, na dole, jak mrowie,
Czernią się ludem roboczym galary.
Idzie ładuga. W szlej[2] wprzęgli[3] węglarze
Ciągną węglarki po parze, po parze.
Hurkot — het leci, het aż tam, na górę,
Jak grzmot daleki, wpadając w rozmowy.
Ale wtem ptaki wrzasną krasnopióre,
I nikt w tę stronę nie odwróci głowy.
A szle się prężą, wrzynają się w skórę,
Czasem się zarwie jakiś krok miarowy,
Zesuną gęściej szeregi węglarze...
Idzie ładuga — po parze, po parze.
....................
Inaksza znowu moda jest w niedziele.
Place zalega murzyństwo pstrym tłumem,
A kiedy dzwony uderzą w kościele,
Pcha się to ławą z hałasem i szumem.
Jak stado czarnych baranów w kierdele[4],
Zdaleka cuchnąc kozim potem, rumem;
Co drugi, trzeci — z psem, a w rękach laski.
I tak zawalą nawę[5] po balaski.
Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 350.jpg
Ta strona została przepisana.