Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 354.jpg

Ta strona została przepisana.

Łzów, błagań, jęków, łkania w życiu całem,
Takiego gwałtu do Bogarodzicy
Jeszczem nie słyszał. Choć przecie w Krakowie
Mam brata księdzem, Balcerski się zowie.

Ale nad morze pomiędzy węglarzy,
Co pili w szynkach od rana, że święto,
Schodził kapucyn młody, bladej twarzy,
Z kapuzą nisko na czoło ściągniętą,
Że tylko z pod niej ta bladość się żarzy.
Idąc, z nad trepków łyskał gołą piętą,
Ręce w rękawach, u piersi krzyż mały,
Szedł, milcząc, tylko oczy mu gorzały.

Dopieroż w porcie na galary czarne
Wstępował, albo w zakotwione łodzie,
A kiedy dzwony uderzyły farne
I gruch się zrobił w przybrzeżnycm narodzie,
Zaczynał pacierz. To te marne
Dziewki, co ich tam zapaść[1] przy gospodzie,
Klękały, chusty jaskrawe, czerwone,
Narzucające na głowy zhańbione.

A tuż robotnik, błyskający w gniewie,
Chłopaka swego chwycił u kołnierza,
Do ziemi przygiął, jako witkę w drzewie:
— «Tu mi, szczeniaku!... Tu mów mi pacierza!»
...«Ojcze nasz...» załka dzieciuch. Dalej nie wie...
Tak się chłop pięścią, jak pałką, zamierza.
Spuścił... Krzyk srogi: — «Mów dalej, sobaczo!»
Zapomniał. Ojciec także. Obaj płaczą.

Zaczem się ciśli kalecy, żebracy,
Nędzna czarniawa, co obsiada morze,
A ów, choć pacierz głuszyli mu ptacy,
Z krzykiem się niosąc w powietrzne bezdroże,

  1. Zapaść (gw.) — mnóstwo, pełno; por. przepaść (str. 332, 2).