Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 357.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

I rwał pian morskich strzępiaste paździory,
Co się rzucały przez mroczne głębiny.
Ugasły blaski, ugasły kolory,
Pospół zmieszane, jak pierwszej godziny
Stworzenia, kiedy jasność wiekuista
Jeszcze nie była od nocy do czysta

Separowana. Tak raz wszystkie oczy
Obróciły się na statek nieznany,
Co się kołychał na morskiej roztoczy,
Za wichrem, a był prosto na port gnany.
Patrzym, a ten się gwałtownie zatoczy,
Jak chłop, co idzie od karczmy pijany,
To się zawściągnie, gdy skrzydła wiatr zwinie,
I jako wielki łabądź ku nam płynie.

Mnie się te chody nie dziwne wydały.
Ale ów morski naród, marynarze,
Powytrzeszczali te oczy, jak gały,
Czekają, rychło flaga się ukaże,
Rychło-li gruchną jakowe sygnały.
Lecz statek w onych mocnych wichrów warze,
Jak ślepy, pędzi, wali się, potyka,
Jakoby nie miał na sobie sternika.

Już blisko. Już nam w oczach rosną reje,
Powiało ku nam jakąś mętną trwogą...
Wtem widzim, flaga spuszczona czernieje
W pół masztu[1]. Zresztą nie widać nikogo.
Tak w krzyk: «Na łodzie! Tam się coś źle dzieje!
Tam się coś stało strasznego z załogą!»
Puści się czółno. W tem powrzask dolata:
— «To okręt moru! To «Imakulata!»

— «Za drągi, kto żyw! Odpychać od brzega!
W łodzie! Za wiosła, komu życie miłe!» —

  1. Znak żałoby lub niebezpieczeństwa.