Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 360.jpg

Ta strona została przepisana.

Aż pierwsze baby buchnęły w lamenty,
Jakby im dziecko ginęło rodzone.
Lecz mnich, zbożały całkiem, całkiem święty,
Krzyżem złe dymy przeżegnał na stronę,
Co się rozwlokły ciężko, by całuny,
Dokoła onej piorunowej truny.

Dopiero, kiedy opadły do czysta,
Ludzie co nieco pojrzeli po sobie.
I zaraz wielka modrość i srebrzysta
Jęła promienieć po onej żałobie.
— Niechże wam będzie światłość wiekuista,
Coście zginęli tu, w ognistym grobie,
Póki was hejnał anielski nie zbudzi!
A nam do życia trza wracać, do ludzi.
....................

Tak my w cichości szli, jakby z Golgoty,
A coś wielkiego nosiło się drogą.
Cień — nie cień, jakby grot tam błyskał złoty,
Jakby zbroica dźwiękała z ostrogą,
Jakby gdzieś w pyłach szły tętniące roty,
Żem raz i drugi pojrzał — a nikogo!
Wiera, musiały wstać rycerskie mary
Z czynu Zabudy i z jego ofiary.

Musiał tam sąd być na tego szlachcica,
Co po szynkowniach walał swe szlachectwo,
Aż nagle rozbłysł, jak roratnia świéca,
I klejnotowi dał ognia świadectwo.
Więc mu rycerska oddana przyłbica,
Gdy krwawa pieczęć zamknęła już śledztwo,
I w tarczę jego żelazna znów ręka
Mieczem uderza, a tarcza nie pęka.

Takem se dumał, kiedy wtem Jan Bania
Trąci mnie łokciem w biedro i tak powie: