Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 366.jpg

Ta strona została przepisana.

Tedy my w barak weszli, ciśli czapy
I do Zatraty Rocha wprost od proga:
— Tak, a tak, bracie. A jemu już chrapy
Grają, już czub się prostuje w raroga.
Nie przerzekł słowa, jeno plunął w łapy,
Zacisnął pięście, a ryża twarz sroga
Jęła się mienić we światła i w cienie,
Jak wąż, gdzy rdzawe przegubia[1] pierścienie.

A dziewki właśnie wracały z roboty
Barwistą kupką, jak kiedy na łące
Rumian się wywrze biały, jaskier złoty,
Modra ostróżka i maki gorące.
Szły, biegły prawie w bud naszych opłoty,
Spłoszone, z biegu nagłego dyszące,
Niespokojnemi szukając oczyma.
Aż do Bugaja któraś: — «Salki niema?» —

A mnie coś w żebro tkło. Pojrzę zdaleka:
Niemasz Salusi. Tak praśnie mi w żyły
Ukrop, a w gardle zachrypi, zaszczeka,
Że garście mi się, jak szpony, skurczyły.
— «Ha — myślę — Boska nad światem opieka!»
A tu mi we łbie rekwije już biły
Nad onym pludrem, by dzwony u fary...
Tak my się zmrugli — i w doki co pary[2].

Mrok padał. Rzecze mi Zatrata w drodze:
— «Krzykałbym na nią, ale że posłyszy
Szwab, to nam umknie... A jej tam niebodze
Jako w pazurach kocura jest myszy...
Laboga, lećma, bo krew mną tak srodze
Ciska, że prawie posięgła mi dyszy[3]...

  1. Przegubiać — przeginać, poruszać rucehm falistym.
  2. ...co pary — co tchu.
  3. Dysza — koniec rury, doprowadzający powietrze z miecha do pieca hutniczego; przen. tchawica, krtań, gardło.