Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 393.jpg

Ta strona została przepisana.

Jeśli masz, jeśli w tobie dusza żywa,
Nie szmat, tym cudzym kątom na wyciory,
Jeślić się chata po nocach obśniwa,
Jeśli ci pachną wiosenne podory:
Macaj kaletę, czy starczy grosiwa,
A śpiesz, póki my ludzie, nie upiory...
Póki nas jeszcze ona ziemia święta
Za synów liczy! Za żywych pamięta!» —

Stoją, wzdychają. Kos pociąga nosa,
Żuk oczy w garście wziął, łbem siwym trzęsie,
Bandys obrócił koło bioder trzosa
(Skarbnik — chce z miejsca iść). Ja sam na rzęsie
Łzę czuję, jakoby więc padła rosa.
Baby szlochają w fartuch. Aż po kęsie
Czasu nuż wszyscy ściskać się, całować,
A płakać, jakby mieli kogo chować.

Nie bylim sobie sąsiady wioskowe,
Nie złączało nas żadne kumoterstwo;
Każdy skądinąd przyniósł tutaj głowę
I tej inszości pamięć chował czerstwo.
Ale że smutki były jednakowe,
To nas związało tak żywe braterstwo,
Jakby nas spętał jeden łańcuch srogi,
Nie to za głowy, ale i za nogi.

Więc jak za wiatrem idą brzozy gajem,
Tak my już odtąd razem się chylili,
Tym słabszym podpór dający nawzajem,
A patrząc, rychło dola się przesili...
Już mowy tylko latały nad krajem,
A ja, rad w duszy, czekałem tej chwili,
Gdy, ku wschodowym gwiazdom obrócony,
Wiater zarucha morzem w nasze strony.

Alić nie było wiatru. Wielkie cisze
Obeszły ono nieposiężne morze,