— «Słyszałem — rzecze Żuk — że tam na spodzie
Jest ziemia, co się zowie Hatlantyda[1].
Sama się ona rządzi w onej wodzie,
W lasach, an karczmach nie najrzysz tam Żyda.
A takie mądre ludzie w tym narodzie,
Jakich się u nas nie słycha, nie wida...
Wojska nie znają, nie chodzą na wojny,
Jeno se żywot prowadzą spokojny,
Po sto i dziewięć lat każdemu człeku,
A dziesiątego sam oczy zamyka,
Jako do spania, iż dożył już wieku,
A wesół, jakby mu grała muzyka.
Zaś po sto dziewięć — doktora, ni leku
Nie zna, ani mu po kościach co strzyka»...
Tu syknął, chwycił za lewe kolano,
Iż miał, leśnikiem bywszy, kość strzaskaną
Przez padającą na Myszyńcu choję[2].
Po chwili zaś rzekł: — «Pieniądz tam nie w cenie.
Każdy pracuje, nikt nie je za dwoje,
Każdy ma czyste na grzbiet obleczenie,
Wszyscy zysk niosą, jak te bartnie roje,
W ul, co się zowie: Pospolite Mienie.
A ma ta ziemia wypłynąć ku słońcu,
Ale nie prędzej, jak przy świata końcu». —
Tak my gwarzyli społem. Było święto.
Z wypoprężonych ramion[3] spadła szleja.
Przypominalim, jak my tę zaklętą
Puszczę przebyli, jak się ona knieja
Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 395.jpg
Ta strona została przepisana.