Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 1 051.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Jasne warkocze nad gładkiem czołem
W plusku Dunajca wirują kołem.

O falo szumna! o falo rwąca!
Tu mi na piersiach rozbijaj wełny...
Niech mi ochłodnie skroń pałająca,
Bom pragnień pełny — i tęsknot pełny...
Do mnie tu, do mnie, o falo pusta!
Przez mgły srebrzystej widna zasłonę,
Tu pocałunkiem ochłodź mi usta,
Tutaj mi szeptaj słówko pieszczone!...
Niema nikogo — ja, łódka cicha,
Pluszczące wiosło i wiatr, co wzdycha.
Niema nikogo! Już gwiazdy smętne
Roztlały, gdzie toń najgłębsza szklana.
Nikogo — słyszysz? O pójdź, namiętne
Rapsody swoje grać mi do rana!



3.

Lecimy!.... on mnie w swoje pochwycił ramiona
I runęliśmy w przepaść z skalistego proga...
A fala, żarem piersi mojej przenikniona,
Modrym słupem bryznęła, aż w niebo, do Boga,
Skrytego za sklepieniem swojem tajemniczem...
Za nią poleciał krzyk mój, pytaniem nabrzmiały,
I potrącił błękity ciche, jak te skały,
Które echa nie mają, i powrócił z niczem...

I runęliśmy w przepaść... Najskrytsze szczeliny
Rozdniały od strzał srebrnych, które puścił z sykiem
Dunajec przez granitów[1] zwalonych odłamy
I wszystkie przemówiły dziwacznym językiem


  1. Granity mogłyby być chyba w łożysku Dunajca, przyniesione tu prądem wody z Tatr; Pieniny są, jak wiadomo, skały wapienne.