Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 1 212.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.
XLVI. OPOWIADANIE RANNEGO.


Zimny poranek ocucił mnie rosą.
Otwarłem oczy, próbując oddechu...
Na piersiach moich głowę złotowłosą,
Pełną młodzieńczych marzeń i uśmiechu,
Trzymał towarzysz broni, chłopiec młody,
Co padł już po mnie, a tak ciężko padał,
Jak ścięte w lesie młodych dębów kłody...
Ten, co mu w serce cios śmiertelny zadał,
Miał oko wprawne i rękę tak pewną,
Że chłopiec upadł i stężał, jak drewno,
Zanim konania chwyciły go dreszcze;
Bo uśmiech rzewny miał na ustach jeszcze
I słówko jakieś nawpół wymówione;
I tylko oczy ku niebu zwrócone,
Matowym blaskiem świeciły w przestworze,
Zdając się wołać: »Umieram, o Boże!«

Nie miałem siły usunąć tej głowy
Z piersi zranionej... Słoneczny blask płowy
Raził mi oczy zgryzione od prochu...
Chciałem je przetrzeć, poruszyłem ręką,
Krew mi się z rany rzuciła i cienką
Strugą uchodzić zaczęła potrochu...
Czułem, że jakoś ratować się trzeba,
Lecz myśl zmącona nie dawała rady...
Spojrzałem w górę, a na skrawku nieba