Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 1 221.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy taka młodość kwitnąca, swobodna,
Zamiast żyć duchem, musi nakształt zwierza
Wyłącznie o tem myśleć, że jest głodna —
To tak jest smutnem, jak gdyby skowronki,
Co się trzepocą nad pola i łąki
I błogosławią pieśnią nasze skiby,
Nagle wprzęgnięto do pługa... jak gdyby
Gwiazdy zebrano na ognisko z nieba...
Jakby kto duszę sprzedał za kęs chleba!
Zadumanemu ociężał sznur w dłoni;
Sieć poszła głębiej, a łódka skrzydlata,
Siostra jaskółki tej, co nad nią lata,
Już jej błękitnym gościńcem nie goni,
Lecz okręciwszy się około wiosła,
Jak tanecznica na gibkiej swej nodze,
Nagle, jak gdyby schwytana za wodze,
W cichej zatoki srebrne piany wrosła.

Zdumiał się rybak. Tam, na dnie głęboko,
Jakoby wielkie, wpół zamknięte oko,
Księżyc w swej pełni utopiony leży...
I twarzą martwą, senną i pobladłą
Wskróś srebrzy jasne zatoki zwierciadło,
Jak dla lepszego odbicia wybrzeży...
Zerwał się rybak, sznur sieci napręża,
Dwie sine smugi wzeszły mu na czoło,
W tył przegiął ciało, całą siłą młodą
Sieć swą prowadzi, jak nurka pod wodą...
Zrazu szerokie zakreśliwszy koło,
Brzegi jej coraz zaciska i zwęża,
Aż pochwyciła gwiazdę niby w dłonie
I dziwny połów wyniosła przez tonie.

Rybak plon srebrny ciągnie na brzeg ślizgi,
Z ramion młodzieńczych pozbywszy siermięgi
I wiosło w trzciny rzuciwszy niedbale...
A fala, gniewne zataczając kręgi,