Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 1 255.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.
LV. NA ODLUDZIU.


...Lecz jakby dni lepszych świadomy, pamiętny,
Na słocie u wjazdu stał chmurny i smętny
I moją bryczuszkę zoczywszy z daleka,
Wykrzyknął żałośnie: »I ten mi ucieka!
»A dzisiaj mi wtorek feralny wypada...«
Więc stanąć kazałem — i zszedłem do dziada —
A on już w pół drogi z prośbami spotyka:
»A mój dobrodzieju! nie mijaj mej strzechy!
»I zasiądź do barszczu za stół samotnika
»I zażyj wygody — a dodaj pociechy...
»Martyna drwa nieci na wielkim kominie,
»I kołacz się znajdzie — i owies szkapinie
»I w ciepłym alkierzu wygodne posłanie;
»Lecz w noc tę wtorkową nie rzucaj mnie, Panie!«
Zdziwiony spojrzałem — skąd szczerość mu taka?
Lecz jakaś poczciwość patrzała z szaraka —
A tu już noc spada na skrzydłach zamieci.
Więc rzeknę mu tylko: »Dziękuję Waszeci!
»Przy waszem ognisku rad siędę, bom zmokły —
»A szkapy się moje okrutnie też zwlokły,
»I barszcz mi się przyda — bom głodny uczciwie!
»Więc tu się ogrzeję — przeciągnę — pożywię...«
Otwarłem drzwi izby: na podziw chędoga;
Bielone jej ściany i czysta podłoga
I komin wesoły, co buchał jarzęco,
I mała Martynka z twarzyczką dziecięcą,