Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 2 071.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Głos pomsty w ciszy bije aż do niebios proga,
Dziwne jakieś niepokoje
Rozwiewają oddech nocy...
Mgły białe, jako duchy, niosą się pierzchliwie,
Gnane podmuchem przemocy...
Jakaś tęskność, omdlenie i ucisk i trwoga,
Ogromną skargę milczenia
Rzuca w niebo pełne cienia,
Pod którem ziemia leży, jak lutnia strzaskana.

W ciszy nocy głos pomsty bije aż do Pana:
— »Oto człowiek, co w dni owe
Z potu i łez sług swoich utkane bogato
Nosił szaty szkarłatowe
I łoże snu swojego przykrywał makatą
Z łez i potu sługi swego.
A kiedy ten zachorzał i nie mógł, omdlały,
Zarobić chleba czarnego,
Pan z mizernej zapłaty odliczył grosz mały,
Aby się więcej zbogacił,
I nędzarzowi grosza tego nie dopłacił.«

Wiatr powiał — i od ziemi poniósł jakieś szumy
I nieukojone żale...
Lekkich, mglistych oparów rozwichrzone tłumy
Wstają — i biją, jak fale,
O zamknięte podwoje milczącego nieba...
Zmieszane słychać wołanie,
Jakoby głos pacholąt: »Chleba, ojcze, chleba!..«
A w nędznej, zapadłej chacie,
U Hjobowego barłogu
Drży gromniczny ogarek w miesięcznej poświacie,
Krwawe łuny rozwodząc po wilgotnej ścianie...

— »A oto jest człowiek, który
Głosi, iż miłosierdzia Pan chce, nie ofiary...
I wielbi mądrość natury,