Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 2 196.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Jako gadzinę, gdy wyrwą jej jady,
I wieńcem kwiatów umiecie kryć ślady
Cierniowej życia korony —
Co się zwyciężać dajecie bez boju,
Gotowi zrzec się dziedzictwa światłości,
Byle was tylko z gnuśnego spokoju
Nie wyrwał okrzyk przyszłości —
Wy, co biegając w palącym się gmachu
Z wygryzionemi od dymu oczyma,
W kąt się chowacie z nędznego przestrachu,
Zamiast wyjść krokiem olbrzyma —
Wy, co nie macie dość serca i mocy
Hańbę zwać hańbą, a nędzę zwać nędzą —
Wy, których losy biczują i pędzą
Po starych przepaściach nocy,
Co czasom gromów, rażeni od trwogi,
Dajecie pozór spokoju zwodniczy —
Was przyszłość minie, a jutra świt błogi
W szereg żyjących nie wliczy!
Męże i ludy los taki tu biorą,
Jakiego w sercu swem znają się godne...
Wielkością czynu, nie martwą pokorą,
Dzieje ludzkości są płodne.

IV.

Do zwartych bram uderzcie szturmem, duchy!
Niech pękną te, co dzierżą je, łańcuchy!
Dość długo noc nad ziemią berło miała:
Niech przyjdzie moc, niech przyjdzie słońca chwała!
Niedoli kres gdzieś musi istnieć przecie,
Lecz z poza łez nie widać go na świecie...
Otrzyjcież wy spłakane te powieki,
By ujrzeć dzień konieczny, choć daleki.
Królestwo swe nie tym, co płaczą, jęczą,
Bóg oddać chce z spokoju jasną tęczą,