Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 2 218.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

I w skrzydła smętny bił nad mogiłami,
Gdzie zorza sina...

A ja — cóż powiem? I jakiemi słowy
Kwiat ci śmiertelny porzucę u głowy,
Kiedym jest sama harfą, co ma tony,
Zmieszane z płaczem, i skarg pełne dźwięki
I nie znam żadnej tak cichej piosenki,
Przez którą mógłbyś błogo być uśpiony
W ten sen grobowy...

Nie porzuciłeś, bracie, dla mogiły
Domu wesela, ani domu siły,
Ale odszedłeś z cichą, białą twarzą
Od chaty, której węgły są ruszone,
I kędy sprzeczne wichry gospodarzą,
I sprzeczne siły...

A gdyśmy w chacie tej siedzieli smutni,
Tyś takie struny nawiązał na lutni,
Co wieczną wzruszeń moc nad sercem mają...
Przez pół westchnienia, a przez pół uśmiechy,
Niby to żale i niby pociechy,
Co w szumach brzozy tej płaczącej grają,
Tej srebrnej lutni...

A teraz, cóż ci wyniesiem z tej chaty,
Gdyś już w odlocie od nas — duch skrzydlaty —
I jak cię żegnać będziem, bracie miły?...
Ach, dla śpiewaka, co żył między swemi,
Nie mamy więcej niż nad garstkę ziemi,
Nad wielką ciszę i spokój mogiły
I łzy i kwiaty...