Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 5 121.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Dusza już moja niczemu nie rada
I grobowego pożądam kamienia...
Więc, com tu posiadł po nieba okraje,
Dziedzicom moim zostawiam i daję.

Jednego tylko chcę. Wyzuty z siły,
Gdy w ziemi legnę i pocznę spać w ciszy,
Niechaj koleją syn każdy mój miły,
— Nie mógłby sam-li, to przez towarzyszy —
Co roku przyjdzie do mojej mogiły,
Która krok jego z daleka posłyszy,
I niech mym prochom w oliwnym tym gaju
Szepnie, czy weszli Francuzi do kraju.

W głębi Szeolu[1] nie wiedzą nic duchy,
Nie pamiętają, co było na ziemi...
Więc mógłbym leżeć tak ślepy i głuchy,
Jak pogodzeni z swą hańbą i niemi.
A ja chcę wstrząsać mej krzywdy łańcuchy,
Ja chcę złorzeczyć szczękami wyschłemi,
Ja chcę zczerniałym językiem przeklinać,
Konać z wściekłości chcę i znów zaczynać!

Więc za warunek w testament to kładę:
Mój pierworodny niech przyjdzie o wiośnie,
Gdy brzoskiew kwiecia nasypie w kaskadę,
W nowe poroże gdy miesiąc porośnie,
Niech przyjdzie w ten gaj, pod oliwy blade,
Ruszane wiatrem szepcącym żałośnie,
I niech w tę harfę srebrną głos swój rzuci,
A czaszka się ma ocknie i ocuci.

I z cedrowego dźwignięta wiorzyska,
Czaszka ma oczy umarłe otworzy
I będzie, jak gad, co syczy i błyska,
Roić się w próchnach trumiennych do zorzy,

  1. W wiecznej, zaziemskiej szczęśliwości. (P. a.).