Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 5 246.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Ku zorzom miała podane oblicze
Jak ten, kto idąc, łkań dalekich słucha,
A gdzie stąpiła, tam rosy rzęsnemi
Sypały trawy rozchwiane przy ziemi.

Ja, patrząc na nią taką zadumaną,
Nie śmiałem pytać, gdzie wiedzie ta droga.
I tak nam wzeszło pierwsze owe rano
Wpośród gasnących gwiazd, pod okiem Boga,
Który snadź patrzał na ziemię tę smętny,
Bo wschód posępny był i mgłami mętny.
............
O ziemio! jakie ty cudowne słońce
Mogłabyś rankiem widywać nad głową!
Jakie hejnały duchów latające
Pieśniąby ciebie budziły echową,
Gdybyś ty nie szła do swego zachodu
Drogą krzywd, gwałtów, ciemnoty i głodu!
............
— »Patrz — rzekła do mnie moja przewodnica —
Tak się zaczyna dzień, co do wieczora
Otrzęsie serca, jako nawałnica,
I we łzach stanie, jak pełna amfora...
Patrz, bo dziś padać będą gorzkie rosy,
A cisza będzie mieć łkające głosy«.

A gdy mówiła, stanęliśmy w gmachu,
Przed którym widać było wielkie tłumy.
Po ścianach dreszcze chodziły przestrachu,
Mroczny strop wisiał wśród ciężkiej zadumy,
Jasność szła w okna przyćmiona i chmurna;
W pośrodku izby stół, na stole urna[1],
Przy urnie on, syn...
Odgadłem po biciu
Serca w tej izbie głośnem, gdzieś od proga,

  1. Urna, z której poborowi wyciągali losy.