Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 7 124.jpg

Ta strona została przepisana.
PIOTR.
O to idzie właśnie!

Niech w oczach ludu pustynia powstanie
W straszliwej, wichrem przepasanej szacie,
I rozpłomieni tchnienia swego żaru
Rycerzy Boga... Niechaj wyda hasło
I lud zzgromadzi pod krzyża sztandarem...
Niech do bram miasta z palm swoich szelestem
Przyjdzie — i krzyczy śpiącym: »0to jestem!«
Ha!... wtedy — drżyjcie bogi — i poganie,
Bo przebaczenia nie będzie dla żywych,
Ni dla kamieni...

(słychać w oddaleniu krzyk)


GŁOS.
Na pomoc!... na pomoc!...


PIOTR.
Co to?... pioruny pobiły się w niebie?...
(Chwila ciszy — krzyk wznawia się — Anafest, jeden z milicyi
biskupiej, wbiega raniony — potrąca się w ciemnościach
o Amoniusza — i pada).


ANAFEST.
Parabolanów mordują!


AMONIUSZ.
(cofa się)
Dzień sądu!...


PIOTR.
Upadł... trzeba mu głowę podnieść...


AMONIUSZ.
Zgoda!


PIOTR.
Jaka krwi struga!