Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 7 130.jpg

Ta strona została przepisana.
AMONIUSZ.
Nędzny! do rzeczy podłych tylko zdolny!

Idź! grzesz w ciemnościach! Idź! idź! jesteś wolny!
Lecz jutro — jeśli tłum da się rozpalić,
Jako suchego łuczywa ognisko,
Przyjdą z pustyni... chcę sam, własny ręką,
Krzyż lub nóż zatknąć w piersiach tej poganki!...

PIOTR.
Zawołaj burzy!... niechaj mnie nie ściga

Swemi krwawemi źrenicami...

AMONIUSZ.
Odejdź!
(Piotr oddala się z wolna — słychać przyciszone grzmoty)


AMONIUSZ.
(sam)
Ha! więc nareszcie!... Znędzniały przez posty,

Od bezsenności wybladły, szalony,
Z ciałem zoranem i wyschłem od chłosty,
Tysiącem pokus szatańskich dręczony,
Walczyłem dotąd — i zawsze daremnie...
Czułem cię w piersiach, ty piękna... ty biała,
Co gdzieś istniałaś daleko odemnie,
Wabiąc rozkoszą miłości — i ciała...
(zasiania rękami oczy)
Cicha i lekka, przez skwarne puszcz piaski
Szłaś zmrokiem, by mi zarzucie ramiona
Na szyję, zgiętą pod mniszym kapturem...
Uśmiech twój miewał nagłe jakieś blaski,
Jakby ust twoich królewska zasłona
Skarb zakrywała przed okiem olśnionem...
Szłaś — i dziewiczym wabiłaś mnie łonem...
A palmy imię twe śpiewały chórem...
A wiatr twe tchnienie niósł mi gorejące...
Jam padał na twarz w pustyni kurzawę,