Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 8 046.jpg

Ta strona została przepisana.

Tedy zdjął cię z kowadła i byłeś gotowy,
I mógł już Duch na tobie położyć swe dłonie,
I tak na dziale pracy stanąłeś w Koronie.

Odtąd — aż przez pół wieku — twój lemiesz się złoci,
Słonecznym klinem w rolę idąc na nowoci[1],
I podbiera w rodzajne, poziome płaszczyzny
Najżmudniejsze, najtwardsze ugory ojczyzny.
Za lemieszem — krój idzie, podany ukośnie,
Jak promień światła, ciepłem bijący o wiośnie,
W zamarzłe, skrzepłe pola; i ostry — jak noże,
Z góry w głąb, aż do serca na wskroś, ziemię porze.
Zaczem tak podkrojoną skibę odkładnica,
Jak śruba, dźwiga, z ziemi surowej wychwycą,
Odkrywa roli świeże i rodzajne trzewy
I skibę w bok odkłada pod Ducha posiewy.

Za skibą ileż razy kość sucha się bieli
Tych, co padli, a pola porzucić nie chcieli!
Ileż razy skarb złoty odkryłeś dla braci
Na ugornej i w znoju oranej pustaci!
Ileż razy twój jasny lemiesz i twe kroje
Pot czoła twego zrosił, zrosiły łzy twoje...
Przecieś nigdy nie szukał spoczynku i chłodu,
Gdy w znoju wodził ciebie Duch twego narodu!
I tę jedną tu tylko przyganę ci zrobię,
Żeś większą skibę braciom, a mniejszą kładł — sobie.

Pługu nasz! Jakże świecisz nad tą mroczną niwą!
Tyś zawsze równo orał, choć insi szli — krzywo...
Pod sznur prawdy twój zagon wyciągał się prosty...
Choć pnie były w karczunku, a w ugorach osty.
Insi orali w kabłąk, albo w gęsie szyje:
Tyś szedł, jak idzie strzała, w cel jasny gdy bije,
Wprost do granicznych kopców tej ziemi i nieba...
A kiedy zaś nawracać już było ci trzeba,

  1. Nowoć— nowina, ziemia po raz pierwszy orana.