Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 8 251.jpg

Ta strona została przepisana.

Czujcie, bezbronni! Bo noc nim zapadnie,
Może niejeden na sąd stanie Boga.
Bijcie się w piersi! — Jak w śmierci godzinę,
Tak was rozgrzeszę tutaj... In nomine...«

Buchnął płacz, ludzie padli na kolana,
Grzmotnęły pięście: — «Bądź miłościw, Chryste!«
A ksiądz wzniósł ręce... Twarz łzami zalana,
Oczy gdzieś w Boga utkwione, strzeliste,
I siwa broda drżąca i ta głowa...
— Ogromna wizja i katakumbowa.

Męczeńskie palmy wieją ponad światem,
Ziemia drży, groby kędyś się otwarły...
Wiosną zapachniał i nadziei kwiatem
Dół, gdzie jest Łazarz położon umarły...
Już do Betanji polną idzie miedzą
Wskrzesiciel... Ludy patrzą, a nie wiedzą.
............

W milczeniu ruszył pochód. Dzień był młody.
Chłód rzeźki, świeży. Jako gęśle brzmiące,
Tak srebrnie dzwoniąc, jasne biegły wody
Drobnych ruczajów. Na wschód, prosto w słońce
Droga nam poszła falistym skróś krajem,
Z dolin na wzgórza obrosłe rozmajem.

Tuman się jeszcze ranny winął nizko,
Przez zapaszyste błonia i otawy;
W modrem powietrzu złotniało ściernisko
Wysokie, sierpem brane, pełne trawy
Rośnej, soczystej, a podsiane wyką.
Derkacze po niem nurkały z muzyką.

Jesień już cicha szła i zamyślona,
Przez sianożęcia późne, przez ugory,
Srebrzyste nici puszczając z wrzeciona,